Po skończonym treningu każdy odszedł w swoją stronę, tzn. w stronę swojego samochodu. Wciąż mieszkałam z Torrim i wciąż jeździliśmy wspólnym samochodem. Mimo, że nie wiedziałam, jak długo jeszcze tu zostanę ( a spodziewałąm się, że krótko- w końcu Chelsea już ‘wyszłą na prostą’ i grają całkiem nieźle), nie chciałam sprawiać Ferowi problemu. Ale za kązdym razem, kiedy zaczynałam ten wątek, on od razu mi przerywał, twierdząc, że „zwariowałam, jeśli tak twierdzę” i że „jestem porąbana, jeśli myślę, że pozwoli mi mieszkać w jakimś hotelu albo coś wynajmować, czy tym bardziej płacić mu za zamieszkanie w jego domu”. To była faza pierwsza: agresja. Faza druga to łagodność i gorliwe zapewnienia, że ” ja nie jestem żadnym problemem, wręcz przeciwnie- moja obecność sprawia mu ogromną radość i sprawia, że wszystkie problemy odchodzą w dal…”.
Przewracałam oczami nawet na myśl o tych jego wszystkich tekstach, które znałam na pamięć.
- Ok, to co robimy?- krzyknął Torri na wejściu.
- No nie wiem… nie mam pojęcia szczerze mówiąc. Albo wiesz co? Ty włącz TV, a ja przygotuję coś do zjedzenia, pewnie jesteś głodny po treningu…
- Nie musisz…
- Wiem, ale chcę!- jak zwykle wtrąciłam mu się w zdanie. On się do tego już chyba przyzywyczaił, bo przestał przewracać oczami. Podszedł tylko i ucałował mnie w czoło.
- Dobra, ale najpierw idę wziąć prysznic. Masz wszystko, czego ci potrzeba do przygotowania jakiegoś posiłku?
- Yhymn. Płatki i mleko są.- wyszczerzyłam się- Nie no, żartuję. Jest wszystko, a twoim obiadem na pewno nie będą płatki z mlekiem.
Kiedy odszedł szepnęłam do siebie: „Tylko musli na sucho”, dodając do tego swój złowieszczy śmiech.
- Wszystko w porządku?- aż podskoczyłam słysząc za sobą jego głos.
- Tak, tak, czego miałoby być inaczej?- szybko odpowiedziałam.
- No nie wiem, ale ten twój złowieszczy śmiech nie zwiastuje niczego dobrego…- chwila ciszy.
- Idź lepiej pod ten prysznic!- machnęłam ręką. On tylko wzruszył ramionami i udał się na górę.
„Dobra, teraz na serio: co my tu mamy…?”- zajrzałam do szafki. Wybrałam odpowiednie składniki i zaczęłam przygotowywanie czegoś do zjedzenia.
- Mmmmm…co tak ładnie pachnie?
- To chyba sos do spaghetti, ale pewności nie mam.- zaśmiałam się. Fer właśnie wszedł do kuchni.
- Jesteś…boska…- mówił w przerwie między jednym makaronem, a drugim.
- Ej!- zdzieliłam go po rękach- Łapy precz od makaronu! Za chwilę wszystko będzie gotowe, trochę cierpliwości!- zmarszczył brwi, ale posłuchał.
- To ja idę włączyć TV…- wyszedł w stronę salonu.
- Ej, twoja ulubiona >piosenka<!- krzyknął.
- No, racja!- od razu zaczęłam się śmiać i bujać w rytm muzyki.- A wiesz, że to są prawdziwe słowa??- krzyknęłam.
- Nie żartuj.- znów podskoczyłam. Znów niespodziewanie stanął za mną.
- Matko, człowieku! Nie skradaj się tak, bo przypadkiem oberwiesz! – wystawiłam mu język. On zrobił to samo. Ach, jacyśmy dorośli…
- Dobra, siadaj i jemy. Smacznego.- podstawiłam mu talerz i sama usiadłam do stołu.
- Dźęękiii, macznego!- odpowiedział z pełną buzią. Wspominałam już, że jest ode mnie starszy?
Po skończonym obiedzie obydwoje usiedliśmy w salonie.
- To co teraz? Fifa?- spytał.
- No nie wiem… jeszcze znów przegrasz i się obrazisz.- wyszczerzyłam się. Jak zawsze zresztą, kiedy jestem z nim.
- Ja wcale nie…! No dobra, niech ci będzie… Posłuchaj, wracając do naszej rozmowy z treningu… to jak było na tych wakacjach?- doskonale wiedziałam, o co pytał.
- Z roku na rok jest coraz lepiej… i już tak nawet nie płaczę…- spojrzał na mnie współczująco, ale jak prawdziwy brat.
- Cieszę się…- szepnął.- Chodź tu! – przytulił mnie mocno- Chcę, żebyś wiedziała, że choćby nie wiem co, zawsze możesz na mnie liczyć, we wszystkim!
- Doskonale o tym wiem- uśmiechnęłam się.
- To czego żeś mi nie powiedziała, że będziesz w Polsce??- swoim obyczajem przewróciłam oczami.
- Bo miałeś swoje plany! Zresztą, to żadna nowość, że wolny czas spędzam w Polsce.
- Ok, ok, ale czasem mogłabyś mi powiedzieć o swoich planach… bo dawno mnie w tej Polsce nie było…
- Euro- przerwałam mu. Jak zwykle zresztą.
- Tak, ale nie w twoich rodzinnych rejonach.
- Nie musisz tam być tak często. Nie ma co zwiedzać.- odsunęłam się trochę od niego. Chyba zaczyna się kłótnia…
- Ale może chcę być? Słuchaj, czy ty coś ukrywasz?
- Nie…
- Kłamiesz.
- Nie!
- To dlaczego się denerwujesz?
- Bo mnie wkurzasz!- byłam już na maksa poirytowana. Wstałam i udałam się na górę, do swojego pokoju.
- Sandra…Ech…- to jedyne, co usłaszałam, nim zamknęłam drzwi od pokoju.
Jeszcze dobrze nie trzasnęłam drzwiami, a już wskoczyłam na łóżko. „Co się ze mną, do cholery, dzieje?!”- wciąż pytałam siebie w myślach, w nadziei, że uzyskam odpowiedź. Ale ona nie nadchodzi, w takich sytuacjach nigdy jej nie ma. Żeby nie zacząć płakać, wzięłam na kolana laptopa. Po włączeniu ukazała mi się moja tapeta: kombinacja zdjęć moich z Torrim, ale też i z niektórymi piłkarzami z Manchesteru United oraz Chelsea, ale przede wszystkim z reprezentacją Polski.
Oczy mi się zaszkliły. Usłyszałam pukanie do drzwi. Szybko zaczęłam mrugać. Jeśli to był Torri- a był na pewno- wejdzie, choćbym się nie zgodziła. I jak na zawołanie drzwi się uchyliły, a zza nich wystawiła się blondwłosa czupryna.
- Sandra, posłuchaj…nie chciałem cię urazić. Jeśli zrobiłem, bądź powiedziałem coś nie tak…przepraszam.- powiedział ze skruchą. Właśnie w tym momencie po raz kolejny w swoim życiu zdałam sobie sprawę, jak bardzo go kocham.
- Nie ma sprawy… To ja. Znowu. Nie wiem, co się dzieje…to chyba coś w stylu ZNP* czy coś…- uśmiechnęłam się blado.- Wejdź, co tak stoisz.
Szybko przekroczył próg mojego pokoju i przymknął drzwi. Usiadł koło mnie i zerknął na ekran laptopa.
- O, jaka fajna tapeta!- posłałam mu uśmiech. Przyjrzał się jej dokładnie i delikatnie zmarszczył brwi. Doskonale wiem, co to oznacza. Już wiedział. Skubaniec.
- Chyba wiem, co jest przyczyną twojego zachowania siostrzyczko…- uwielbiałam, kiedy tak do mnie mówił. Przez to zapomniałam zaprzeczyć jego słowom, co zawsze robiłam. Bezsensownie zresztą.
- Ty najzwyczajniej w świecie tęsknisz…jak mogłem wcześniej na to nie wpaść- uśmiechnął się delikatnie i pocałował mnie w policzek- Nie wiem, za czym dokładnie, ale domyślam się, że za wszystkim związanym z Polską. powinnaś się z nimi skontaktować- dodał po chwili, ocierając moje łzy kciukami. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam płakać!
- Myślisz?- spytałam tylko drżącym głosem.
- Ja to wiem.- ponownie ucałował mnie w polik i wyszedł. A ja już wiedziałam, co robić.
Wzięłam głęboki oddech i połączyłam się z Wojtkiem Szczęsnym. „Żeby był, żeby był”- powtarzałam w myślach. Coś jak krótki trzask i już widziałam jego twarz. Momentalnie się rozpromieniłam.
- Sandra, to ty?- spytał jakby z lekkim niedowierzaniem.
- To nie ja, to moja Shauma!- rzuciłam z rozbawieniem. Od razu wrócił mi dawny humor. Wojtek roześmiał się.
- Nawet nie wiesz, jak to cudownie zobaczyć cię po tak długiej przerwie.- Spojrzałam w kalendarz. No tak, październik. A ja widziałam się z nim tylko w czerwcu.
- Ciebie również!
- Ej, wiesz co sobie teraz pomyślałem?
- Tak, jasne. Jestem jasnowidzem i czytam w myślach- przewróciłam oczami. Wiedziałam, że to pytanie retoryczne, ale wprost nie mogłam się oprzeć. A on był raczej do tego przyzwyczajony, toteż nie zraził się, tylko kontynuował.
- Pamiętasz, jak to wcześniej było?- jakże mogłabym zapomnieć?- Rozmawialiśmy ze sobą na skype codziennie, a ja zawsze robiłem ci zdjęcia i nagrywałem nasze rozmowy.- uśmiechnęłam się na samo wspomnienie nazych rozmów.
- I wiesz co?- dodał- Chyba do tego wrócimy, co? I chyba jednak założe tego bloga..- sięgnęłam pamięcią parę miesięcy wstecz. Tak, pamiętam jego pomysł…Chciał założyć bloga, na którego wrzucałby nasze fotki i filmiki z naszych rozmów. Nie chciałam się zbytnio zgodzić, więc go nie założył.
- No nie wiem, czy to taki dobry pomysł…- odpowiedziałam niepewnie.
- Oj, no weź! To tak na pamiątkę! Kiedy będzie ci smutno, albo będziesz tęsknić, albo i jedno i drugie, wejdziesz na takiego bloga i od razu poczujesz się lepiej, zobaczysz.
„To by mi się teraz przydało”- pomyślałam od razu.
- A wiesz, ilu fanów by się cieszyło? Miliony!- wyszczerzył się
- Taa, twoich na pewno…ale musiałbyś to tłumaczyć na angielski…
- Możliwe, ale większość twoich fanów jest chyba z Polski, chcoiaż w Anglii pewnie też sporo…i w ogóle wszędzie masz sporo fanów!- pokręciłam głową.
- Ja? Chyba ty! Ja mam w ogóle jakiś fanów??- teraz to on pokręcił głową.
-Nie no, nie wierzę! Oczywiście, że masz! I to chyba więcej ode mnie, serio! Są też tacy, którzy cię pamiętają nawet z Ac Milanu!!
- Przecież ja byłam małą dziewczynką, ewentualnie później nastolatką…- mruknęłam.
- No właśnie! Więc co? Zgadzasz się?- spytał.
- No nie wiem…
- Matko, ileż można?!- poirytował się. Szczerze mówiąc, uwielbiałam ten obraz. Kochałam wręcz. Tak, wiem- jestem okrutna.
- No dooobraaa….Ale jak cię zhejtują czy coś, to nie miej do mnie żalu!- dodałam szybko
- Spokojnie, zobaczysz- to będzie hit internetu! Może nawet pobije Facebook!- wyszczerzył się.
- Taa, na pewno- prychnęłam, ale też się uśmiechnęłam.
Nareszcie zaczęło się robić choć odrobinę tak, jak dawniej.
***
Znudzony i zmęczony włączyłem telewizor. Akurat leciały jakieś wiadomości sportowe. „Ok, może być. Bylebym tylko nie zasnął.”- powiedziałam do siebie w myślach.
Pokazywali skrót meczu. I wtedy właśnie zobaczyłem ją. Dziewczynę z drużyny Polski. Dziewczynę z EURO. Dziewczynę z Chelsea i Manchesteru United.
„Ona mnie chyba prześladuje”- szepnąłem do siebie. Pokazywali ją chyba częściej, niż tego całego Messi’ego! Nie żartuje.
Siedziała koło tego trenera, jak mu tam? Matteo czy coś w tym stylu…Przyjrzałem się jej badawczym okiem po raz kolejny: wysoka brunetka…nie, szatynka, o długich, gęstych włosach, szczupła, ale nie za chuda, z krągłościami w odpowiednich miejscach. Roześmiana. Właśnie mówiła coś do tego z loczkami…jak mu tam? Chyba David…
Z zamyślenia gwałtownie wyrwał mnie uścisk czyjejś ręki na moim prawym ramieniu. Aż podskoczyłem.
- Spokojnie, stary! Przecież nie chcę cię zabić!- Marcelo, a któżby inny?
- Jeszcze…- Pepe.
- Ej, co robisz?- spytał Marcelo.
- A nie widać?- w końcu się odezwałem.
- O, jakiś mecz!- krzyknął entuzjastycznie Kepler.
- Hej, to nie ta laska z Polski?
- Tak, to ona. Brawo za spostrzegawaczość.- mruknąłem, ale oni zdawali się nie zwracać na mnie uwagi. Rozsiedli się na kanapie i zaczęłi wpatrywać się w telewizor dokładnie tak, jak ja przed chwilą.
- Ona trenuje teraz Chelsea, c’nie?- spytał Pepe.
- Jak widać- odparłem.
- Ej, to nie jej Paulo mówił o tym, żeby trenowała nas?
- Tak, to była ona.
- Niezła laseczka, dlaczego jej nie znam?- to było typowe pytanie Marcelo.
- Bo nie oglądasz TV, ćwoku! Ona jest ostatnio dosłownie wszędzie! Była na EURO, jest w każdych wiadomościach i na każdym meczu Chelsea, wszędzie ją pokazjują!- odparł pepe.
- Bo jest niezła- Marcelo oblizał wargi. Zrobiłem minę wyrażającą moje obrzydzenie.
- Weź przestań, bo jeszcze się zaraz nam tu podniecisz!- roześmiał się Pepe- Ale racja, jest niezła. A nawet lepsza. I na serio zna się na piłce nożnej, dacie wiarę? Dziewczyna!- dodał po chwili.
Zamyśliłem się. Ona naprawdę była niezła. I pierwszy raz widziałem dziewczynę, która zna się na piłce nożnej. Kamera zrobiła zbliżenie i pokazała nam ją przytulającą się do tego blondasa, Torresa.
- Ty, co ona do niego ma?- szturchnął mnie Marcelo.
- A skąd ja mam wiedzieć?- odparłem
- Słyszałem, że kiedyś uważano ich za parę, ale tak na serio są przyjaciółmi.- powiedział Pepe.
- Mmm… też chcę, żeby była moją przyjaciółką.- jak zwykle Marcelo.
- Przestań!- ja i Pepe krzyknęliśmy jednocześnie.
- No co?!- obruszył się- Wy byście nie chcieli jej chociaż poznać?- spytał.
- Poznaliśmy ją już na EURO.- odpowiedział Pepe.
- Chyba ty- odparłem- ja ją tylko widziałem, ale słowa nie zamieniłem.
- Bo żeś burak! Trzeba było zgadać!- roześmiał się Kepler.
- I co jeszcze?- burknąłem. Teraz śmieli się oboje, jakby rzeczywiście było z czego. Jeszcze raz rzuciłem okiem na ekran, żeby zobaczyć jej twarz. I ten uśmiech…
______________________________________
* ZNP- Zespół Napięcia Przedmiesiączkowego ;D
To ostatni rozdział z poprzedniego blogu. Następny będzie bradziej aktualny ;d
środa, 20 lutego 2013
poniedziałek, 4 lutego 2013
Rozdział 5: Kartki z pamiętnika & Pracę czas zacząć!
Miesiąc zleciał jak z bicza strzelił. I mimo że nie mieliśmy dużo czasu na poznanie się, szybko zdobyłam sympatię chłopaków z drużyny i vice versa. Pomijając Torresa, najbardziej zaprzyjaźniłam się z Drogbą, Luizem, Terrym i Lampardem. Dlatego tym bardziej zasmuciła mnie wieść o planach Didiera. Pamiętam to jak dziś:
Wiał chłodny wiatr, a niebo było zachmurzone. Nie przeszkadzało to jednak grupie chłopaków, ćwiczących teraz na boisku. Siedziałam na ławce, co i rusz rzucając jakieś uwagi, gdy przysiadł się do mnie Drogba.
- Czego nie ćwiczysz?
- Słuchaj, musimy porozmawiać…
- Jeśli to znów jakieś wenętrzne rozterki, to gabinet psychologa jest tam- ręką wskazałam mu kierunek. W ciągu dwóch dni pożałowałam tego, że wygadałam się na temat mojego dyplomu z psychologii. Od tamtej pory przychodzili do mnie z byle błahostką.
- Nie, ale mam zamiar coś zrobić i chcę, abyś dowiedziała się o tym pierwsza.- rozszerzyłam oczy. Przestraszyłam się nie na żarty. Czyżby chciał wyrządzić sobie jakąś krzywdę?
- Mój Boże, co masz zamiar zrobić?!
- Nic złego, nie martw się…- uśmiechnął się, lecz za chwilę zmarszczył brwi- Przynajmniej tak myślę, że nic złego…
- Dobra, błagam, po prostu powiedz mi to, bo za chwilę dostanę zawału…- mruknęłam.
Wziął głęboki wdech, po czym szybko powiedział:
- Mam zamiar odejść z Chelsea.- zakrztusiłam się wodą, którą w tamtej chwili piłam. Aż zwróciłam uwagę resztę drużyny.
- Wszystko w porządku?- krzyknął Torri. Podniosłam kciuk w górę; to wszystko, na co było mnie stać w tamtej chwili. Didier poklepał mnie po plecach.
- Już lepiej?- spytał z troską.
- Nie, wcale nie jest lepiej.- wykrztusiłam w końcu- Dlaczego chcesz nas opuścic???- powiedziałam „nas”, a przecież nie wiadomo, jak długo tu jeszcze będę…
- Posłuchaj…jestem tu już 8 lat…
- I co? Masz dość?!- weszłam mu w słowo. Ach, te moje maniery…Ale tak to już ze mną jest, kiedy się zdenerwuję.
- Nie, nie przerywaj mi! Po prostu…czuję, że to już koniec. Wygraliśmy Ligę Mistrzów, a tego trofeum brakowało mi najbardziej. Ostatni raz zagram w Brazylii, dla reprezentacji.
- Czyli że…?- znów mu przerwałam.
- Tak, międzynarodową karierę zakończę po Mistrzostwach Świata w 2014 roku*.- wydałam z siebie westchnienie ulgi.
- Cóż, jeśli jesteś pewien…to nie mam prawa się wtrącać w twoje zdanie.- przytulił mnie do siebie.
- Zobaczysz, wszystko będzie w porządku- szepnął i poszedł na boisku przy akompaniamencie gwizdów swoich kolegów. A ja nie wiedziałam, czy to, co powiedział, tyczy się bardziej jego, czy mnie…
I tak oto jako pierwsza dowiedziałam się o odejściu Didiera. Niedługo potem w prasie i na świecie aż huczało o tym.
Tydzień przed EURO wróciłam do Polski. Mimo, że pochodzę z Dolnegośląska i właśnie tam chciałam się udać, przyleciałam prosto do Warszawy, do moich chłopaków.
Śmiało można stwierdzić, że radości nie było końca. Nikt nie czuł żadnych nerwów ani presji związanych z EURO. I to mi się podoba!
Albo raczej podobało…
08.06.12
Zwarci i gotowi czekaliśmy na rozpoczęcie meczu. W tym momencie nie wiedziałam, kto bardziej się denerwuje: oni, czy ja? Tak, to na pewno ja.
- Spokojnie, wszystko będzie ok. Są dobrze przygotowani- Smuda poklepał mnie po plecach, ale ja nie byłam tego taka pewna. Bo to nie ja ich przygotowywałam.
Dlaczego?
A no dlatego, że UEFA nie życzała sobie, żeby któraś (w tym przypadku nasza) reprezentacja miała dwóch trenerów. I mimo, że we wszelkich dokumentach jestem wpisana jako zastępca owego trenera, nie miałam prawa się wtrącać. Byłam więc zmuszona pełnić funkcję głównie reprezentacyjną…totalna załamka. Byłam już niemal pewna, że nie wytrzymam, kiedy Franek kiwnął na mnie. Był to znak, aby pójść już zająć swoje miejsce na stadionie. Nie wolno mi było nawet wyjść razem z chłopakami, tak jak to miałam w zwyczaju…
Posłałam im tylko pocieszający uśmiech i ruszyłam za trenerem.
Na otwarciu EURO 2012 wzruszyłam się. Te emocje…tego nie da się tak po prostu opisać. To trzeba przeżyć. Każdy kto kocha ten sport, tak jak ja, powinien zrozumieć.
Na tę jedną chwilę, te parę minut, prawie cała Polska się zjednoczyła.
A potem gwizdek i…zaczęło się.
Cały mecz siedziałam jak na szpilkach. Myślałam, że nie wytrzymam i podbiegnę do linii boiska, aby się na nich powydzierać.
Ale nie wolno mi było.
Miałam ten „zaszczyt”, że mogę siedzieć na ławce trenerskiej i to wszystko.
‘Normalnie czarna dupa!’- już chciało mi się wrzeszczeć, ale w tym oto momencie stało się coś niesamowitego: Lewandowski strzelił bramkę! Tak gwałtownie wstałam z krzesła, że myślałam, iż przewrócę pozostałe (mimo, że były ze sobą złączone, ale to już szczegół…). Jeden z doradców zaczął się na mnie dziwnie gapić. A ja miałam to gdzieś! W tym momencie dałam ponieść się euforii.
Wszystko było w porządku. Do czasu…
Nie pamiętam, jakim cudem strzelili nam bramkę. To wszystko działo się tak, jakbym oglądała inny mecz. I to w telewizji. Potem nagle jakby ktoś wcisnął na pilocie guzik przyspieszenia: faul Szczęsnego, karny i obrona Tytonia. I ja- kompletnie bezbronna. Ale pod koniec już nie wytrzymałam:
-Zrób zmianę!!- wydarłam się- Zróbże zmianę, ku*wa!!!- Franek zdawał się mnie nie słyszeć. Dopiero, kiedy przeklnęłam, coś chyba do niego dotarło. Zrobił zmianę, owszem. 5 min przed końcem gry.
Po wszystkim byłam na niego śmiertelnie obrażona. Nie chciałam słuchać nikogo, ani tym bardziej jego. Przyjechałam do domu, zamknęłam się w swoich czterech ścianach i kompletnie wypięłam na świat piłki nożnej.
Pocieszał mnie tylko fakt, że Czechom poszło o wiele gorzej, niż nam. Ale jakie to pocieszenie? Oni grali z Rosją, nie z jakimiś sałatkożercami!!!
I wiecie, że było tak po każdym naszym meczu?
Z tym, że po meczu z Czechami załamałam się kompletnie…
Kiedy sędzia zagwizdał, zwiastując koniec meczu, rozpłakałam się na dobre.
Nawet pocieszające słowa Smudy nic nie dały. Jego jakby w ogóle nie obchodziło, co tu się dzieje! Jakby nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie odpadliśmy…Przez głowę na ułamek sekundy przeleciała mi myśl, że chyba musi brać jakieś silne leki…psychotropy bodajże.
Podszedł do mnie Lewy i mocno przytulił. To samo zrobił Szczęsny i ta część drużyny, która kierowała się do szatni. Z kolei ja podeszłam do Boenischa i mocno go objęłam. On też miał łzy w oczach. Ewidentnie był załamany. Ja jeszcze bardziej…
Kiedy objęci razem z Sebastianem schodziliśmy z boiska, usłyszałam, jak nasi kibice śpiewają ” Polacy, nic się nie stało!”. Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Czułam się tak strasznie winna…Pomachałam im, a oni natychmiast odwdzięczyli mi się tym samym. Jednak widząc, w jakim jestem stanie, momentalnie ucichli. Uznałam to za dobrą porę, więc krzyknęłam głośno:
- Przepraszam!!! Tak bardzo Was przepraszam…- jednak nie zdążyłam zobaczyć ich reakcji. Weszliśmy już do tunelu.
Nie chciałam w tym momencie widzieć się z resztą chłopaków. Zbyt koszmarnie się wtedy czułam.
Wciąż miałam wrażenie, że oglądam telewizję. Że to nie ja to wszystko przeżywam, tylko ktoś inny. Nie pamietam, jak wyszłam ze stadionu. Nie pamiętam, jak jechałam do domu. Nie pamiętam, jak się tam znalazłam. Nie pamiętam, kiedy z płaczem padłam na poduszki.
Nic nie pamiętam, bo nic w tamtej chwili nie chciałam pamiętać.
Nawet teraz, kiedy wracam do tych wspomnień, wszystko widzę jak przez mgłę…
Na finale EURO też płakałam. Ze szczęścia- bo wygrała Hiszpania. Z żalu- bo Włochy przegrały.
Pamiętam, jak obejmowałam Buffona, wypłakując mu się w ramię. W tamtym momencie nie obchodziło mnie, co sobie ludzie pomyślą. Nie interesowało mnie, jak zapewne oburzeni byli Hiszpanie. Po prostu było mi żal tej drużyny, która zaszła tak daleko, by zostać tu tak zniszczona. Pamiętam też, co na pożegnanie powiedział mi Buffon: „Nie daj się”.
Brzmi strasznie banalnie. Mimo to wciąż nie wiem, o co mu chodziło…
Kiedy później wróciłam do moich kochanych Hiszpanów, już wcale nie byłam taka szczęśliwa z ich zwycięstwa. Mają już tyle trofeów, pucharów… Fakt, że znowu wygrali oni, nikogo już nie zaskakiwał, ani nie cieszył. Zaczęło się to robić nudne…bo Hiszpanie byli już przereklamowani. Kiedy później rozmawiałam o tym z Fernando, na początku był strasznie oburzony. Ale potem zrozumiał. I nawet przyznał mi trochę racji. Namiastkę, co prawda, ale zawsze…
Tak płakałam jeszcze , kiedy to Niemcy z kolei przegrali z Włochami. Serce mi się krajało, na widok Neuer’a, który jako bramkarz (!) wychodził aż na środek boiska, aby podawać piłki swoim.
Jedno jest pewne: takiego EURO jeszcze nie było i raczej długo nie będzie!
Dzięki pobytowi w Polsce tak wielu innych drużyn zawarłam całe mnóstwo znajomości- jak to określił Wojtek- „Na wszystkich zrobiłam dobre wrażenie”.
Nie wiem jakim cudem, ale znalazłam czas niemalże dla każdego.
Wiele razy spotykałam się z Torrim, ale widziałam się też z cała reprezentacją Hiszpanii. Trochę dłużej pogadałam sobie z Ikerem, który planował ślub. No i z Ramosem, tak dla zasady. Po prostu z nimi miałam lepszy kontakt. Mimo, że grali w drużynie, której wręcz nienawidzę, dlatego też nie podam tu jej nazwy, ale chyba każdy wie, o co kaman. Zresztą, nie odbiegajmy od tematu!
Z drużyną Niemiec też się widziałam, a jakże! Jednak najbardziej pogadałam sobie z Ozil’em (matko, znów ten klub!) i Schweinsteiger’em (temu to się trafiło nazwisko!), którego pocieszałam po przegranej Bayernu z Chelsea w finale Ligii Mistrzów.
Jednak największą radość sprawiło mi chyba spotkanie z Nanim. Jejku, tak długo się nie widzieliśmy! W Reprezentacji Portugalii (której nawiasem mówiąc też niezbyt lubię) szło mu nieco lepiej, niż na co dzień w Manchesterze. Rozmawialiśmy ze sobą bardzo długo, jednak czas nigdy nie miał dla nas znaczenia. Opowiadałam mu, co u mnie słychać i jak mi idzie w Chelsea; on namiomast chwalił mi się swoim osiągnięciami w klubie. Taki już był: dzielił się ze mną każdym sukcesem i porażką. Zawsze traktowałam go jak młodszego brata i tak już chyba pozostanie. Oczywiście, pytałam go, jak się ma reszta drużyny, a zwłaszcza Andi, jego wierny druh. Śmiać mi się chce, ale mój także. Cóż ja na to poradzę, że to nierozłączna para? Więc jest to niemożliwe, żebyś lubił np. Naniego, a Andersona nie. Tak się po prostu nie da. Albo bierzesz ich dwóch, albo wcale.
Ani się obejrzałam, a już był koniec EURO. Zaledwie parę chwil później skończyły mi się także wakacje i znów powróciłam do Chelsea…
- Oczym tak rozmyślasz?- spytał się mnie któregoś dnia Torres.
- Wspominam wakacje…- odparłam cicho.
- No masz! Prawie bym zapomniał! Jak je spędziłaś? Gdzie byłaś?- odwzajemniłam jego słodki uśmiech.
- A jak myślisz?- uniósł brwi- W Polsce oczywiście!- wywróciłam oczami, na co on (jak zwykle zresztą) się roześmiał. Spoważniał, kiedy zrozumiał głębszy sens moich słów.
- Rodzinne strony, tak?- pokiwałam głową. Momentalnie posmutniał. Ja również. Atmosfera równała się z tą ze stypy. Usiadł koło mnie i siedzieliśmy tak chwilkę w milczeniu.
Mało kto wiedział, że nie mam rodziców. Że nie mam w ogóle rodziny…
Jakby czytając mi w myślach, objął mnie ramieniem. I to mi wystarczyło- czuć czyjąś obecność. Jego obecność.
Lecz nasza zaduma nie trwała długo. Przerwał nam krzyk Davida.
- Ej papużki! Trening się zaczął! Sandra, rozumiem, że jest Wam razem bardzo fajnie, a nawet bardzo bardzo bardzo fajnie, ale oddaj nam Torresa choćby na tę godzinkę, bo chcielibyśmy spokojnie potrenować. Poromansować możecie sobie później, przy spokojnej kolacji przy świecach…- nie dokończył, bo zauważył biegnącego w jego stronę Fernando-…no, chyba że wolicie domowe zacisze..np. sypialnię!!!- krzyknął i przyspieszył. Siłą rzeczy roześmiałam się. Postanowiłam przykre rzeczy zepchnąć na dalszy plan. Kątem oka zauważyłam, że Roberto mnie do siebie przywoływał.
„Cóż…”- pomyślałam- „Koniec wakacji. Pracę czas zacząć!”. Z uśmiechem podbiegłam do di Matteo.
Wiał chłodny wiatr, a niebo było zachmurzone. Nie przeszkadzało to jednak grupie chłopaków, ćwiczących teraz na boisku. Siedziałam na ławce, co i rusz rzucając jakieś uwagi, gdy przysiadł się do mnie Drogba.
- Czego nie ćwiczysz?
- Słuchaj, musimy porozmawiać…
- Jeśli to znów jakieś wenętrzne rozterki, to gabinet psychologa jest tam- ręką wskazałam mu kierunek. W ciągu dwóch dni pożałowałam tego, że wygadałam się na temat mojego dyplomu z psychologii. Od tamtej pory przychodzili do mnie z byle błahostką.
- Nie, ale mam zamiar coś zrobić i chcę, abyś dowiedziała się o tym pierwsza.- rozszerzyłam oczy. Przestraszyłam się nie na żarty. Czyżby chciał wyrządzić sobie jakąś krzywdę?
- Mój Boże, co masz zamiar zrobić?!
- Nic złego, nie martw się…- uśmiechnął się, lecz za chwilę zmarszczył brwi- Przynajmniej tak myślę, że nic złego…
- Dobra, błagam, po prostu powiedz mi to, bo za chwilę dostanę zawału…- mruknęłam.
Wziął głęboki wdech, po czym szybko powiedział:
- Mam zamiar odejść z Chelsea.- zakrztusiłam się wodą, którą w tamtej chwili piłam. Aż zwróciłam uwagę resztę drużyny.
- Wszystko w porządku?- krzyknął Torri. Podniosłam kciuk w górę; to wszystko, na co było mnie stać w tamtej chwili. Didier poklepał mnie po plecach.
- Już lepiej?- spytał z troską.
- Nie, wcale nie jest lepiej.- wykrztusiłam w końcu- Dlaczego chcesz nas opuścic???- powiedziałam „nas”, a przecież nie wiadomo, jak długo tu jeszcze będę…
- Posłuchaj…jestem tu już 8 lat…
- I co? Masz dość?!- weszłam mu w słowo. Ach, te moje maniery…Ale tak to już ze mną jest, kiedy się zdenerwuję.
- Nie, nie przerywaj mi! Po prostu…czuję, że to już koniec. Wygraliśmy Ligę Mistrzów, a tego trofeum brakowało mi najbardziej. Ostatni raz zagram w Brazylii, dla reprezentacji.
- Czyli że…?- znów mu przerwałam.
- Tak, międzynarodową karierę zakończę po Mistrzostwach Świata w 2014 roku*.- wydałam z siebie westchnienie ulgi.
- Cóż, jeśli jesteś pewien…to nie mam prawa się wtrącać w twoje zdanie.- przytulił mnie do siebie.
- Zobaczysz, wszystko będzie w porządku- szepnął i poszedł na boisku przy akompaniamencie gwizdów swoich kolegów. A ja nie wiedziałam, czy to, co powiedział, tyczy się bardziej jego, czy mnie…
I tak oto jako pierwsza dowiedziałam się o odejściu Didiera. Niedługo potem w prasie i na świecie aż huczało o tym.
Tydzień przed EURO wróciłam do Polski. Mimo, że pochodzę z Dolnegośląska i właśnie tam chciałam się udać, przyleciałam prosto do Warszawy, do moich chłopaków.
Śmiało można stwierdzić, że radości nie było końca. Nikt nie czuł żadnych nerwów ani presji związanych z EURO. I to mi się podoba!
Albo raczej podobało…
08.06.12
Zwarci i gotowi czekaliśmy na rozpoczęcie meczu. W tym momencie nie wiedziałam, kto bardziej się denerwuje: oni, czy ja? Tak, to na pewno ja.
- Spokojnie, wszystko będzie ok. Są dobrze przygotowani- Smuda poklepał mnie po plecach, ale ja nie byłam tego taka pewna. Bo to nie ja ich przygotowywałam.
Dlaczego?
A no dlatego, że UEFA nie życzała sobie, żeby któraś (w tym przypadku nasza) reprezentacja miała dwóch trenerów. I mimo, że we wszelkich dokumentach jestem wpisana jako zastępca owego trenera, nie miałam prawa się wtrącać. Byłam więc zmuszona pełnić funkcję głównie reprezentacyjną…totalna załamka. Byłam już niemal pewna, że nie wytrzymam, kiedy Franek kiwnął na mnie. Był to znak, aby pójść już zająć swoje miejsce na stadionie. Nie wolno mi było nawet wyjść razem z chłopakami, tak jak to miałam w zwyczaju…
Posłałam im tylko pocieszający uśmiech i ruszyłam za trenerem.
Na otwarciu EURO 2012 wzruszyłam się. Te emocje…tego nie da się tak po prostu opisać. To trzeba przeżyć. Każdy kto kocha ten sport, tak jak ja, powinien zrozumieć.
Na tę jedną chwilę, te parę minut, prawie cała Polska się zjednoczyła.
A potem gwizdek i…zaczęło się.
Cały mecz siedziałam jak na szpilkach. Myślałam, że nie wytrzymam i podbiegnę do linii boiska, aby się na nich powydzierać.
Ale nie wolno mi było.
Miałam ten „zaszczyt”, że mogę siedzieć na ławce trenerskiej i to wszystko.
‘Normalnie czarna dupa!’- już chciało mi się wrzeszczeć, ale w tym oto momencie stało się coś niesamowitego: Lewandowski strzelił bramkę! Tak gwałtownie wstałam z krzesła, że myślałam, iż przewrócę pozostałe (mimo, że były ze sobą złączone, ale to już szczegół…). Jeden z doradców zaczął się na mnie dziwnie gapić. A ja miałam to gdzieś! W tym momencie dałam ponieść się euforii.
Wszystko było w porządku. Do czasu…
Nie pamiętam, jakim cudem strzelili nam bramkę. To wszystko działo się tak, jakbym oglądała inny mecz. I to w telewizji. Potem nagle jakby ktoś wcisnął na pilocie guzik przyspieszenia: faul Szczęsnego, karny i obrona Tytonia. I ja- kompletnie bezbronna. Ale pod koniec już nie wytrzymałam:
-Zrób zmianę!!- wydarłam się- Zróbże zmianę, ku*wa!!!- Franek zdawał się mnie nie słyszeć. Dopiero, kiedy przeklnęłam, coś chyba do niego dotarło. Zrobił zmianę, owszem. 5 min przed końcem gry.
Po wszystkim byłam na niego śmiertelnie obrażona. Nie chciałam słuchać nikogo, ani tym bardziej jego. Przyjechałam do domu, zamknęłam się w swoich czterech ścianach i kompletnie wypięłam na świat piłki nożnej.
Pocieszał mnie tylko fakt, że Czechom poszło o wiele gorzej, niż nam. Ale jakie to pocieszenie? Oni grali z Rosją, nie z jakimiś sałatkożercami!!!
I wiecie, że było tak po każdym naszym meczu?
Z tym, że po meczu z Czechami załamałam się kompletnie…
Kiedy sędzia zagwizdał, zwiastując koniec meczu, rozpłakałam się na dobre.
Nawet pocieszające słowa Smudy nic nie dały. Jego jakby w ogóle nie obchodziło, co tu się dzieje! Jakby nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie odpadliśmy…Przez głowę na ułamek sekundy przeleciała mi myśl, że chyba musi brać jakieś silne leki…psychotropy bodajże.
Podszedł do mnie Lewy i mocno przytulił. To samo zrobił Szczęsny i ta część drużyny, która kierowała się do szatni. Z kolei ja podeszłam do Boenischa i mocno go objęłam. On też miał łzy w oczach. Ewidentnie był załamany. Ja jeszcze bardziej…
Kiedy objęci razem z Sebastianem schodziliśmy z boiska, usłyszałam, jak nasi kibice śpiewają ” Polacy, nic się nie stało!”. Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Czułam się tak strasznie winna…Pomachałam im, a oni natychmiast odwdzięczyli mi się tym samym. Jednak widząc, w jakim jestem stanie, momentalnie ucichli. Uznałam to za dobrą porę, więc krzyknęłam głośno:
- Przepraszam!!! Tak bardzo Was przepraszam…- jednak nie zdążyłam zobaczyć ich reakcji. Weszliśmy już do tunelu.
Nie chciałam w tym momencie widzieć się z resztą chłopaków. Zbyt koszmarnie się wtedy czułam.
Wciąż miałam wrażenie, że oglądam telewizję. Że to nie ja to wszystko przeżywam, tylko ktoś inny. Nie pamietam, jak wyszłam ze stadionu. Nie pamiętam, jak jechałam do domu. Nie pamiętam, jak się tam znalazłam. Nie pamiętam, kiedy z płaczem padłam na poduszki.
Nic nie pamiętam, bo nic w tamtej chwili nie chciałam pamiętać.
Nawet teraz, kiedy wracam do tych wspomnień, wszystko widzę jak przez mgłę…
Na finale EURO też płakałam. Ze szczęścia- bo wygrała Hiszpania. Z żalu- bo Włochy przegrały.
Pamiętam, jak obejmowałam Buffona, wypłakując mu się w ramię. W tamtym momencie nie obchodziło mnie, co sobie ludzie pomyślą. Nie interesowało mnie, jak zapewne oburzeni byli Hiszpanie. Po prostu było mi żal tej drużyny, która zaszła tak daleko, by zostać tu tak zniszczona. Pamiętam też, co na pożegnanie powiedział mi Buffon: „Nie daj się”.
Brzmi strasznie banalnie. Mimo to wciąż nie wiem, o co mu chodziło…
Kiedy później wróciłam do moich kochanych Hiszpanów, już wcale nie byłam taka szczęśliwa z ich zwycięstwa. Mają już tyle trofeów, pucharów… Fakt, że znowu wygrali oni, nikogo już nie zaskakiwał, ani nie cieszył. Zaczęło się to robić nudne…bo Hiszpanie byli już przereklamowani. Kiedy później rozmawiałam o tym z Fernando, na początku był strasznie oburzony. Ale potem zrozumiał. I nawet przyznał mi trochę racji. Namiastkę, co prawda, ale zawsze…
Tak płakałam jeszcze , kiedy to Niemcy z kolei przegrali z Włochami. Serce mi się krajało, na widok Neuer’a, który jako bramkarz (!) wychodził aż na środek boiska, aby podawać piłki swoim.
Jedno jest pewne: takiego EURO jeszcze nie było i raczej długo nie będzie!
Dzięki pobytowi w Polsce tak wielu innych drużyn zawarłam całe mnóstwo znajomości- jak to określił Wojtek- „Na wszystkich zrobiłam dobre wrażenie”.
Nie wiem jakim cudem, ale znalazłam czas niemalże dla każdego.
Wiele razy spotykałam się z Torrim, ale widziałam się też z cała reprezentacją Hiszpanii. Trochę dłużej pogadałam sobie z Ikerem, który planował ślub. No i z Ramosem, tak dla zasady. Po prostu z nimi miałam lepszy kontakt. Mimo, że grali w drużynie, której wręcz nienawidzę, dlatego też nie podam tu jej nazwy, ale chyba każdy wie, o co kaman. Zresztą, nie odbiegajmy od tematu!
Z drużyną Niemiec też się widziałam, a jakże! Jednak najbardziej pogadałam sobie z Ozil’em (matko, znów ten klub!) i Schweinsteiger’em (temu to się trafiło nazwisko!), którego pocieszałam po przegranej Bayernu z Chelsea w finale Ligii Mistrzów.
Jednak największą radość sprawiło mi chyba spotkanie z Nanim. Jejku, tak długo się nie widzieliśmy! W Reprezentacji Portugalii (której nawiasem mówiąc też niezbyt lubię) szło mu nieco lepiej, niż na co dzień w Manchesterze. Rozmawialiśmy ze sobą bardzo długo, jednak czas nigdy nie miał dla nas znaczenia. Opowiadałam mu, co u mnie słychać i jak mi idzie w Chelsea; on namiomast chwalił mi się swoim osiągnięciami w klubie. Taki już był: dzielił się ze mną każdym sukcesem i porażką. Zawsze traktowałam go jak młodszego brata i tak już chyba pozostanie. Oczywiście, pytałam go, jak się ma reszta drużyny, a zwłaszcza Andi, jego wierny druh. Śmiać mi się chce, ale mój także. Cóż ja na to poradzę, że to nierozłączna para? Więc jest to niemożliwe, żebyś lubił np. Naniego, a Andersona nie. Tak się po prostu nie da. Albo bierzesz ich dwóch, albo wcale.
Ani się obejrzałam, a już był koniec EURO. Zaledwie parę chwil później skończyły mi się także wakacje i znów powróciłam do Chelsea…
- Oczym tak rozmyślasz?- spytał się mnie któregoś dnia Torres.
- Wspominam wakacje…- odparłam cicho.
- No masz! Prawie bym zapomniał! Jak je spędziłaś? Gdzie byłaś?- odwzajemniłam jego słodki uśmiech.
- A jak myślisz?- uniósł brwi- W Polsce oczywiście!- wywróciłam oczami, na co on (jak zwykle zresztą) się roześmiał. Spoważniał, kiedy zrozumiał głębszy sens moich słów.
- Rodzinne strony, tak?- pokiwałam głową. Momentalnie posmutniał. Ja również. Atmosfera równała się z tą ze stypy. Usiadł koło mnie i siedzieliśmy tak chwilkę w milczeniu.
Mało kto wiedział, że nie mam rodziców. Że nie mam w ogóle rodziny…
Jakby czytając mi w myślach, objął mnie ramieniem. I to mi wystarczyło- czuć czyjąś obecność. Jego obecność.
Lecz nasza zaduma nie trwała długo. Przerwał nam krzyk Davida.
- Ej papużki! Trening się zaczął! Sandra, rozumiem, że jest Wam razem bardzo fajnie, a nawet bardzo bardzo bardzo fajnie, ale oddaj nam Torresa choćby na tę godzinkę, bo chcielibyśmy spokojnie potrenować. Poromansować możecie sobie później, przy spokojnej kolacji przy świecach…- nie dokończył, bo zauważył biegnącego w jego stronę Fernando-…no, chyba że wolicie domowe zacisze..np. sypialnię!!!- krzyknął i przyspieszył. Siłą rzeczy roześmiałam się. Postanowiłam przykre rzeczy zepchnąć na dalszy plan. Kątem oka zauważyłam, że Roberto mnie do siebie przywoływał.
„Cóż…”- pomyślałam- „Koniec wakacji. Pracę czas zacząć!”. Z uśmiechem podbiegłam do di Matteo.
sobota, 26 stycznia 2013
Rozdział 4: Umowa została zawarta
Mknęliśmy ulicami Londynu. Jak na takie miasto, ruch był dzisiaj dosyć spokojny. Nawet pogoda była ładna: co prawda wiał wiatr, ale świeciło słońce, które trochę podgrzewało temperaturę. W każdym bądź razie na obecną chwilę było o wiele cieplej niż w Polsce*.
Właśnie skręciliśmy na parking przed stadionem. Po podróży nie byłam zbytnio zmęczona, więc zdecydowałam, że od razu pojadę do trenera Chelsea i zapoznam się z resztą drużyny.
Torres wysiadł i otworzył mi drzwi. Posłałam mu uśmiech. Odwzajemnił go. Tak to już znami było: często nie potrzebowaliśmy żadnych słów; wystarczyła tylko obecność tej drugiej osoby. Niepotrzebne gadanie psuło tylko atmosferę. Co nie znaczy oczywiście, że w ogóle się do siebie nie odzywamy! Co to, to nie. Bywa, że nawijamy jak katarynki. Ale o wiele bardziej wolimy ciszę, bo wtedy najbardziej zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo siebie potrzebujemy. Choćby tylko do takiego trwania.
Tak więc również w milczeniu ruszyliśmy w stronę wejścia na stadion. Ów ciszę przerwał chichot Fernando.
-Z czego rżysz?- rzuciłam i po chwili sama zaczęłam się śmiać. I tak oto bez powodu obydwoje szliśmy i śmialiśmy się, aż do boiska.
- A tobie co?- spytał kolega Torresa, klepiąc go po plecach. Tak właśnie zazwyczaj wygląda powitanie piłkarzy.
-Nieważne… siemka!- El Nino przybił ‘piątkę’ pozostałym kumplom, a ja stałam jak kołek, próbując uspokoić się po napadzie śmiechu.
W pewnym momencie poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Zaskoczona, podskoczyłam lekko wgórę.
-Spokojnie, to tylko ja- odpowiedział mężczyzna, na oko lekko ponad trzydzieści lat. Zdjął swoją rękę z mojego ramienia, by następnie wyciągnąć ją w moją stronę.
- Roberto di Matteo, trener Chelsea- przedstawił się. Ach, no tak! Jak mogłam go niepoznać!
- Sandra Kowalewska, eee…-hmmm…i co ja mam teraz powiedzieć?- zastępczyni trenera Polskiej Reprezentacji Narodowej.- wypaliłam. No co? Przecież nie kłamię! Trzeba się przypodobać, c’nie? Nie no, żartuję. Nie należę do tego typu osób.
Oczywiście, kilka osób rozszerzyło swoje oczy do granic możliwości. Ale ja już przywykłam do tego, że jestem chyba jedyną dziewczyną na świecie, która trenuje MĘSKIE drużyny i to te, że tak powiem, nieco lepsze i bardziej popularniejsze. Nie uszło mojej uwadze, że Robertowi również rozszerzyły się źrenice, ale to tylko na sekundę, bo za chwilę odpowiedział:
- Nie powiem, czuję się odrobinę zaszczycony i bardzo cieszę się z faktu, iż w końcu poznałem właśnie TĘ dziewczynę, o której piszą w gazetach „ Jedyna kobieta w tym sporcie, trenująca tylko mężczyzn i dająca im radę”. – roześmiałam się. Tak, często tak o mnie pisali. Niestety, wieść o tym, że Polską drużynę trenuje również dziewczyna, rozeszła się dość szybko i obiegła niemalże cały świat, a przynajmniej tę część, która interesuje się piłką nożną, dając mi – nieco niechcianą- sławę. A dlaczego tylko nieco? Bo to właśnie dzięki tej sławie jestem teraz tu, gdzie jestem. Gdyby nie ona, nikt by się o mnie nie dowiedział.
- Cóż, mnie również jest bardzo miło.- odpowiedziałam.
- Dobrze, rozumiem, że chciałabyś…chciałaby pani porozmawiać o szczegółach pani pracy,prawda?- zacisnęłam szczęki. Nie cierpiałam, kiedy ktoś mówił mi ‘pani’.Wydawało mi się wtedy, że jestem jakieś 10 lat starsza.
- Może przejdźmy na „ty”?- podrzuciłam pomysł.
- Ależ oczywiście.W takim razie Sandro- zapraszam do mojego gabinetu!
-Hmm… jasne, tylko że… może najpierw poznam drużynę?- powiedziałam nieśmiało.
- Jeśli tylko chcesz. Tylko pamiętaj, że to nie wszyscy. A więc tak, może zacznijmy od kapitana drużyny: to jest John Terry.- podszedł do mnie dość wysoki MĘŻCZYZNA i uścisnął moją dłoń przedstawiając się krótko. Dlaczego zaznaczam mężczyznę? Bo reszta drużyny wydaje się być dla mnie tylko i wyłącznie chłopakami. John już z daleka wygląda na najbardziej dojrzałego.
- Ok., a teraz po kolei tak jak stoją: tu stoi Petr Cech, nasz bramkarz, zaraz za nim Branislav Ivanovic, tuż obok Ashley Cole, David Luiz, Ramires, Juan Mata, Frank Lampard, Fernando już znasz, Salomon Kalou, Didier Drogba, Daniel Sturridge, Oriol Romeu, Paulo Ferreira oraz Gary Cahill- każdemu z nich posyłałam mały uśmiech. Oni oczywiście odwdzięczali się tym samym.
Szczerze? Chciałam poznać drużynę głównie z grzeczności. W końcu i tak znałam ich wszystkich! Zresztą nie ja jedna na świecie. Tak w ogóle to takie dziwne uczucie, kiedy poznajesz kogoś, kogo i tak już znasz. Wiem, trochę zagmatwane, ale takie są fakty.
Uznałam, że też muszę przedstawić się im wszystkim.
- Bardzo miło mi was poznać, chłopcy. Ja nazywam się Sandra Kowalewska i jak już słyszeliście, pochodzę z Polski. Nie jesteście pierwszą drużyną, jaką trenuję- co pewnie też już wiecie. Mam nadzieję, że będzie nam się razem dobrze współpracowało i liczę przede wszystkim na to, że dacie się trenować. Co mam na myśli? Na myśli mam to, że nie będzie żadnych scysji ani innych zbędnych nieuprzejmości. Że nie będę musiała was wręcz zmuszać do mojego towarzystwa. Zapewne nie jeden z was sądzi, że skoro jestem dziewczyną, nie mam aż tak dużego pojęcia o piłce nożnej, by trenować jakąkolwiek drużynę. Otóż takie osoby są w błędzie < ach, ta moja skromność!> mimo mojego dość młodego wieku, znam się na piłce i to na tyle dobrze, by być tu, gdzie teraz jestem. I to nie bez powodu.- może trochę ostro zaczęłam, ale wolę od razu ‘wykładać kawę na ławę’. W oczach Torri’ego widziałam uznanie i poparcie. To pozwoliło mi sądzić, że odrazu zaczęłam swoją pracę dobrze.
- To tyle co z mojej strony. Do zobaczenia na treningu. See ya!- dodałam tylko i ruszyłam wraz z Roberto w stronę jego gabinetu. Oczywiście, odsalutował mi jedynie Torres.
Gabinet di Matteo nie był duży. Był w sumie mały. I mimo, że został osadzony na stadionie trochę głębiej, to i tak posiadał dość spore okno wychodzące na murawę, więc ja, siedząc naprzeciwko Roberto i właśnie tego okna, doskonale widziałam, co zawodnicy wyrabiają na boisku. A uwierzcie mi, było na co patrzeć.
Fernando na początku było tu bardzo trudno. Nie znał tu właściwie nikogo, a i drużyna nie była mu zbytnio przychylna. Ze wszystkiego mi się żalił. Nawet nie macie pojęcia, ile razy chciałam po prostu wsiąść w samolot, przylecieć do niego i mocno go wyściskać… ale nie mogłam. Nie miał w Londynie poparcia właściwie w nikim. Tylko trener czasem poklepał go po ramieniu, to wszystko. Bo cóż innego mógł zrobić? Dlatego El Nino od początku gra nie za bardzo szła.
Jednak patrząc teraz, jak wygłupia się z Drogbą, zrozumiałam, że wszystko powoli wraca do ‘normy’: ma przyjaciół, wsparcie od innych ( nie tylko ode mnie) i coraz lepiej mu idzie w grze.
- Możez zaczniemy od tego, ile u nas będziesz?- głos Roberto sprowadził mnie na ziemię
-Eee…niestety, niezbyt długo. To znaczy, teraz, bo po EURO będę z powrotem wolna.
- Po EURO? Hmmm….- di Matteo zrobił nieco kwaśną minę.
- Cóż, od początku zaznaczałam, że w czasie EURO, a nawet trochę przed, będę w Polsce. Ale spokojnie, jeszcze mamy czas.- uśmiechnęłam się.
- Ok., a do kiedy konkretnie będziesz u nas?- zastanowiłam się przez chwilkę.
- 28 maja kadra Polska przylatuje do Warszawy i do 31 mają ma wolne. Przydałoby się, abym wtedy była już w Polsce.
- Rozumiem. Faktycznie, mamy trochę czasu. Niemalże równy miesiąc. Ty zwykle podpisujesz umowy w miesiącach, prawda?
- Tak. Taki miesiąc to dla mnie jak dla pana rok. Niezbyt wiele, ale też nie mało.
- Hmmm… Dobrze. Tu jest umowa- podał mi świstek papieru- proszę ją przestudiować i podpisać.
Szybko powiodłam wzrokiem po wydrukowanych literach. Nie musiałam się spieszyć, mimo wszystko z niewiadomego mi powodu chciałam to wszystko zrobić jak najszybciej. Zapewne po to, by mieć to już za sobą.
- Dobrze, ale jest to umowa tylko na ten miesiąc. Nie wolałbyś od razu podpisać na kolejne, po EURO?- spytałam, gdy skończyłam czytać.
- Nie, nie ma takiej potrzeby. Zresztą, po EURO zawsze możesz się rozmyślić. A jeśli jednak wciąż będziesz chciała być z nami, myślę że nic nie stoi na przeszkodzie, aby podpisać nową umowę.
- Ja również. To dobrze, podpisuję. Tylko… masz długopis?- spytałam.
- Tak, naturalnie. Zawsze go mam przy so…- mówił, przeszukując kieszenie. Urwał, kiedy spostrzegł, że jednak go nie ma.- Momencik!- rzucił i wstał od biurka, przeszukując wszystkie szafki w celu odnalezienia długopisu. W tym samym czasie postanowiłam przyjrzeć się treningowi chłopaków.
Torres właśnie strzelił bramkę- pewnie przypadkowo, bo ‘przeciwna’ drużyna okropnie się burzyła. On nic sobie z tego nie robił i naśmiewał się z Petra, niemal po nim skacząc. Heh, znam to. Drogba dołączył do niego, ale on z kolei pokazywał palcem na Davida, który- klęcząc- walił pięściami o murawę. Pozostała reszta drużyny, podzielona na dwie mniejsze, już niemal się biła. Jedynie woźny, stojący całkiem z boku murawy, nie wykłócał się, ale za to wyglądał tak, jakby nie wiedział, czy ma się śmiać, czy dzwonić na policję… albo może lepiej karetkę.
Wszystko to wyglądało tak komicznie, że prawie parsknęłam śmiechem, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Jednocześnie Roberto skończył szukać długopisu.
Umowa została zawarta.
Właśnie skręciliśmy na parking przed stadionem. Po podróży nie byłam zbytnio zmęczona, więc zdecydowałam, że od razu pojadę do trenera Chelsea i zapoznam się z resztą drużyny.
Torres wysiadł i otworzył mi drzwi. Posłałam mu uśmiech. Odwzajemnił go. Tak to już znami było: często nie potrzebowaliśmy żadnych słów; wystarczyła tylko obecność tej drugiej osoby. Niepotrzebne gadanie psuło tylko atmosferę. Co nie znaczy oczywiście, że w ogóle się do siebie nie odzywamy! Co to, to nie. Bywa, że nawijamy jak katarynki. Ale o wiele bardziej wolimy ciszę, bo wtedy najbardziej zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo siebie potrzebujemy. Choćby tylko do takiego trwania.
Tak więc również w milczeniu ruszyliśmy w stronę wejścia na stadion. Ów ciszę przerwał chichot Fernando.
-Z czego rżysz?- rzuciłam i po chwili sama zaczęłam się śmiać. I tak oto bez powodu obydwoje szliśmy i śmialiśmy się, aż do boiska.
- A tobie co?- spytał kolega Torresa, klepiąc go po plecach. Tak właśnie zazwyczaj wygląda powitanie piłkarzy.
-Nieważne… siemka!- El Nino przybił ‘piątkę’ pozostałym kumplom, a ja stałam jak kołek, próbując uspokoić się po napadzie śmiechu.
W pewnym momencie poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Zaskoczona, podskoczyłam lekko wgórę.
-Spokojnie, to tylko ja- odpowiedział mężczyzna, na oko lekko ponad trzydzieści lat. Zdjął swoją rękę z mojego ramienia, by następnie wyciągnąć ją w moją stronę.
- Roberto di Matteo, trener Chelsea- przedstawił się. Ach, no tak! Jak mogłam go niepoznać!
- Sandra Kowalewska, eee…-hmmm…i co ja mam teraz powiedzieć?- zastępczyni trenera Polskiej Reprezentacji Narodowej.- wypaliłam. No co? Przecież nie kłamię! Trzeba się przypodobać, c’nie? Nie no, żartuję. Nie należę do tego typu osób.
Oczywiście, kilka osób rozszerzyło swoje oczy do granic możliwości. Ale ja już przywykłam do tego, że jestem chyba jedyną dziewczyną na świecie, która trenuje MĘSKIE drużyny i to te, że tak powiem, nieco lepsze i bardziej popularniejsze. Nie uszło mojej uwadze, że Robertowi również rozszerzyły się źrenice, ale to tylko na sekundę, bo za chwilę odpowiedział:
- Nie powiem, czuję się odrobinę zaszczycony i bardzo cieszę się z faktu, iż w końcu poznałem właśnie TĘ dziewczynę, o której piszą w gazetach „ Jedyna kobieta w tym sporcie, trenująca tylko mężczyzn i dająca im radę”. – roześmiałam się. Tak, często tak o mnie pisali. Niestety, wieść o tym, że Polską drużynę trenuje również dziewczyna, rozeszła się dość szybko i obiegła niemalże cały świat, a przynajmniej tę część, która interesuje się piłką nożną, dając mi – nieco niechcianą- sławę. A dlaczego tylko nieco? Bo to właśnie dzięki tej sławie jestem teraz tu, gdzie jestem. Gdyby nie ona, nikt by się o mnie nie dowiedział.
- Cóż, mnie również jest bardzo miło.- odpowiedziałam.
- Dobrze, rozumiem, że chciałabyś…chciałaby pani porozmawiać o szczegółach pani pracy,prawda?- zacisnęłam szczęki. Nie cierpiałam, kiedy ktoś mówił mi ‘pani’.Wydawało mi się wtedy, że jestem jakieś 10 lat starsza.
- Może przejdźmy na „ty”?- podrzuciłam pomysł.
- Ależ oczywiście.W takim razie Sandro- zapraszam do mojego gabinetu!
-Hmm… jasne, tylko że… może najpierw poznam drużynę?- powiedziałam nieśmiało.
- Jeśli tylko chcesz. Tylko pamiętaj, że to nie wszyscy. A więc tak, może zacznijmy od kapitana drużyny: to jest John Terry.- podszedł do mnie dość wysoki MĘŻCZYZNA i uścisnął moją dłoń przedstawiając się krótko. Dlaczego zaznaczam mężczyznę? Bo reszta drużyny wydaje się być dla mnie tylko i wyłącznie chłopakami. John już z daleka wygląda na najbardziej dojrzałego.
- Ok., a teraz po kolei tak jak stoją: tu stoi Petr Cech, nasz bramkarz, zaraz za nim Branislav Ivanovic, tuż obok Ashley Cole, David Luiz, Ramires, Juan Mata, Frank Lampard, Fernando już znasz, Salomon Kalou, Didier Drogba, Daniel Sturridge, Oriol Romeu, Paulo Ferreira oraz Gary Cahill- każdemu z nich posyłałam mały uśmiech. Oni oczywiście odwdzięczali się tym samym.
Szczerze? Chciałam poznać drużynę głównie z grzeczności. W końcu i tak znałam ich wszystkich! Zresztą nie ja jedna na świecie. Tak w ogóle to takie dziwne uczucie, kiedy poznajesz kogoś, kogo i tak już znasz. Wiem, trochę zagmatwane, ale takie są fakty.
Uznałam, że też muszę przedstawić się im wszystkim.
- Bardzo miło mi was poznać, chłopcy. Ja nazywam się Sandra Kowalewska i jak już słyszeliście, pochodzę z Polski. Nie jesteście pierwszą drużyną, jaką trenuję- co pewnie też już wiecie. Mam nadzieję, że będzie nam się razem dobrze współpracowało i liczę przede wszystkim na to, że dacie się trenować. Co mam na myśli? Na myśli mam to, że nie będzie żadnych scysji ani innych zbędnych nieuprzejmości. Że nie będę musiała was wręcz zmuszać do mojego towarzystwa. Zapewne nie jeden z was sądzi, że skoro jestem dziewczyną, nie mam aż tak dużego pojęcia o piłce nożnej, by trenować jakąkolwiek drużynę. Otóż takie osoby są w błędzie < ach, ta moja skromność!> mimo mojego dość młodego wieku, znam się na piłce i to na tyle dobrze, by być tu, gdzie teraz jestem. I to nie bez powodu.- może trochę ostro zaczęłam, ale wolę od razu ‘wykładać kawę na ławę’. W oczach Torri’ego widziałam uznanie i poparcie. To pozwoliło mi sądzić, że odrazu zaczęłam swoją pracę dobrze.
- To tyle co z mojej strony. Do zobaczenia na treningu. See ya!- dodałam tylko i ruszyłam wraz z Roberto w stronę jego gabinetu. Oczywiście, odsalutował mi jedynie Torres.
Gabinet di Matteo nie był duży. Był w sumie mały. I mimo, że został osadzony na stadionie trochę głębiej, to i tak posiadał dość spore okno wychodzące na murawę, więc ja, siedząc naprzeciwko Roberto i właśnie tego okna, doskonale widziałam, co zawodnicy wyrabiają na boisku. A uwierzcie mi, było na co patrzeć.
Fernando na początku było tu bardzo trudno. Nie znał tu właściwie nikogo, a i drużyna nie była mu zbytnio przychylna. Ze wszystkiego mi się żalił. Nawet nie macie pojęcia, ile razy chciałam po prostu wsiąść w samolot, przylecieć do niego i mocno go wyściskać… ale nie mogłam. Nie miał w Londynie poparcia właściwie w nikim. Tylko trener czasem poklepał go po ramieniu, to wszystko. Bo cóż innego mógł zrobić? Dlatego El Nino od początku gra nie za bardzo szła.
Jednak patrząc teraz, jak wygłupia się z Drogbą, zrozumiałam, że wszystko powoli wraca do ‘normy’: ma przyjaciół, wsparcie od innych ( nie tylko ode mnie) i coraz lepiej mu idzie w grze.
- Możez zaczniemy od tego, ile u nas będziesz?- głos Roberto sprowadził mnie na ziemię
-Eee…niestety, niezbyt długo. To znaczy, teraz, bo po EURO będę z powrotem wolna.
- Po EURO? Hmmm….- di Matteo zrobił nieco kwaśną minę.
- Cóż, od początku zaznaczałam, że w czasie EURO, a nawet trochę przed, będę w Polsce. Ale spokojnie, jeszcze mamy czas.- uśmiechnęłam się.
- Ok., a do kiedy konkretnie będziesz u nas?- zastanowiłam się przez chwilkę.
- 28 maja kadra Polska przylatuje do Warszawy i do 31 mają ma wolne. Przydałoby się, abym wtedy była już w Polsce.
- Rozumiem. Faktycznie, mamy trochę czasu. Niemalże równy miesiąc. Ty zwykle podpisujesz umowy w miesiącach, prawda?
- Tak. Taki miesiąc to dla mnie jak dla pana rok. Niezbyt wiele, ale też nie mało.
- Hmmm… Dobrze. Tu jest umowa- podał mi świstek papieru- proszę ją przestudiować i podpisać.
Szybko powiodłam wzrokiem po wydrukowanych literach. Nie musiałam się spieszyć, mimo wszystko z niewiadomego mi powodu chciałam to wszystko zrobić jak najszybciej. Zapewne po to, by mieć to już za sobą.
- Dobrze, ale jest to umowa tylko na ten miesiąc. Nie wolałbyś od razu podpisać na kolejne, po EURO?- spytałam, gdy skończyłam czytać.
- Nie, nie ma takiej potrzeby. Zresztą, po EURO zawsze możesz się rozmyślić. A jeśli jednak wciąż będziesz chciała być z nami, myślę że nic nie stoi na przeszkodzie, aby podpisać nową umowę.
- Ja również. To dobrze, podpisuję. Tylko… masz długopis?- spytałam.
- Tak, naturalnie. Zawsze go mam przy so…- mówił, przeszukując kieszenie. Urwał, kiedy spostrzegł, że jednak go nie ma.- Momencik!- rzucił i wstał od biurka, przeszukując wszystkie szafki w celu odnalezienia długopisu. W tym samym czasie postanowiłam przyjrzeć się treningowi chłopaków.
Torres właśnie strzelił bramkę- pewnie przypadkowo, bo ‘przeciwna’ drużyna okropnie się burzyła. On nic sobie z tego nie robił i naśmiewał się z Petra, niemal po nim skacząc. Heh, znam to. Drogba dołączył do niego, ale on z kolei pokazywał palcem na Davida, który- klęcząc- walił pięściami o murawę. Pozostała reszta drużyny, podzielona na dwie mniejsze, już niemal się biła. Jedynie woźny, stojący całkiem z boku murawy, nie wykłócał się, ale za to wyglądał tak, jakby nie wiedział, czy ma się śmiać, czy dzwonić na policję… albo może lepiej karetkę.
Wszystko to wyglądało tak komicznie, że prawie parsknęłam śmiechem, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Jednocześnie Roberto skończył szukać długopisu.
Umowa została zawarta.
*
Wybrał tak znany mu już numer. Wcisnął zieloną słuchawkę, oczywiście na swoim najnowszym dotykowym telefonie. Czekał sekunda za sekundą, sygnał za sygnałem. Nareszcie znajomy trzask.
- Tatuś?- usłyszał znajomy głosik. Czuł, jak oczy robią mu się suche. Zamrugał szybko.
- Tak to ja, synku- uśmiechnął się w przestrzeń. Skoro to on od razu odebrał telefon,musiał jego wyczekiwać.
- I jak tam? A wies, ze mi jus ten zomb wypad?**
- Naprawdę? A bolało?
- Baldzo, ale ja byłem odwazny, tak babcia mówi- uśmiechnął się jeszcze bardziej. Jego syn tak bardzo uwielbiał zgrywać bohatera. Nie, poprawka, on wręcz był bohaterem!
- Tatuś jest z ciebie taki dumny…- głos już mu się łamał. Odchrząknął.- No a co tam jeszcze w domu słychać?
- A wsystko dobze. Wies, z babcią juz kopiemy oglódek. Ja tes pomagałem!
- Oo, jak fajnie. Pewnie w nagrodę babcia zabrała cię na lody?- spytał z rozbawieniem.
- Yhymn… No ale co u ciebie tatusiu?
- Hmmmmm… No wiesz: treningi, mecze, mecze, treningi i tak w kółko. A wiesz, że twój tatuś ostatnio znów strzelił dwie bramki?
- Jeeee!- usłyszał okrzyk radości- A wies, ze widziałem cie w telewizji? Na ko… ko… kondeferancji parsowej- roześmiał się. Mały nigdy nie wypowiadał tych słów prawidłowo.
- Konferencji prasowej- poprawił go.
- No psecies mówie!- młody oburzył się, a on był przekonany, że po drugiej stronie słuchawki jego syn tupnął nogą. Usłyszał znajomy krzyk.
- Przykro mi słonko, ale muszę kończyć…
- Musis?
- Muszę.
- No to pa!
- Pa…
_____________________________________________________
* Oczywiście mam na myśli ten okres czasu, kiedy było u nas chłodno.
** Błędy zamierzone. Ach, ten dziecięcy język ;D
Wybrał tak znany mu już numer. Wcisnął zieloną słuchawkę, oczywiście na swoim najnowszym dotykowym telefonie. Czekał sekunda za sekundą, sygnał za sygnałem. Nareszcie znajomy trzask.
- Tatuś?- usłyszał znajomy głosik. Czuł, jak oczy robią mu się suche. Zamrugał szybko.
- Tak to ja, synku- uśmiechnął się w przestrzeń. Skoro to on od razu odebrał telefon,musiał jego wyczekiwać.
- I jak tam? A wies, ze mi jus ten zomb wypad?**
- Naprawdę? A bolało?
- Baldzo, ale ja byłem odwazny, tak babcia mówi- uśmiechnął się jeszcze bardziej. Jego syn tak bardzo uwielbiał zgrywać bohatera. Nie, poprawka, on wręcz był bohaterem!
- Tatuś jest z ciebie taki dumny…- głos już mu się łamał. Odchrząknął.- No a co tam jeszcze w domu słychać?
- A wsystko dobze. Wies, z babcią juz kopiemy oglódek. Ja tes pomagałem!
- Oo, jak fajnie. Pewnie w nagrodę babcia zabrała cię na lody?- spytał z rozbawieniem.
- Yhymn… No ale co u ciebie tatusiu?
- Hmmmmm… No wiesz: treningi, mecze, mecze, treningi i tak w kółko. A wiesz, że twój tatuś ostatnio znów strzelił dwie bramki?
- Jeeee!- usłyszał okrzyk radości- A wies, ze widziałem cie w telewizji? Na ko… ko… kondeferancji parsowej- roześmiał się. Mały nigdy nie wypowiadał tych słów prawidłowo.
- Konferencji prasowej- poprawił go.
- No psecies mówie!- młody oburzył się, a on był przekonany, że po drugiej stronie słuchawki jego syn tupnął nogą. Usłyszał znajomy krzyk.
- Przykro mi słonko, ale muszę kończyć…
- Musis?
- Muszę.
- No to pa!
- Pa…
_____________________________________________________
* Oczywiście mam na myśli ten okres czasu, kiedy było u nas chłodno.
** Błędy zamierzone. Ach, ten dziecięcy język ;D
Wiem, że doaję rozdziały w bardzo szybkim tempie, ale to tylko tymczasowo: po prostu przenoszę bloga, stąd takie daty ( aktualnie wszystko dzieje się przed EURO ). Przepraszam, jeszcze tylko 2 rozdziały i wszystko wróci do normy. Tymczasem polecam wrócić wspomnieniami do połowy tamtego roku.
czwartek, 24 stycznia 2013
Rozdział 3: Powrót do przeszłości
Przedzierałam się przez tłum, o mało co gubiąc swój bagaż. Strasznie się spieszyłam, bowiem do mojego samolotu kończyła się już odprawa. Fuck! Czy ja zawsze muszę się na coś spóźniać?! Czy chociaż raz nie mogę zdążyć na czas???
Wyjęłam bilet z buzi i pokazałam stewardessie stojącej przy wejściu. Dość niechętnie wzięła go do rąk. No co? Obie ręce miałam zajęte! Pokazałam jej też inne potrzebne dokumenty i udałam się do samolotu.
Gdy już zajęłam swoje miejsce prz oknie rozsiadłam się wygodnie i zaczęłam rozmyślać o moim przyjacielu, właściwie to bratu.
Bowiem byliśmy sobie tak bliscy, że często uważano nas za idealnie rodzeństwo. Pomijając oczywiście okres czasu, kiedy to uważano nas za parę. Ta, były to bardzo upierdliwe i nieznośne czasy… Na każdej konferencji padało pytanie: „Czy ty i Sandra/Fernando jesteście parą? Czy łączy was coś więcej niż bratnia/siostrzana miłość???”. Wywróciłam oczami. Nawet teraz mnie to irytowało. Chociaż obecnie głównie się z tego śmiejemy…
Fernando Torres…Jak on się w ogóle teraz ma? Po przejściu do Chelsea chyba troszkę spadł z normy… już ja go odpowiednio wyćwiczę! No, może troszkę przesadzam, ale na moich treningach nikt na pewno nie będzie się lenił! A już na pewno nie on.
Kiedy my się w ogóle po raz pierwszy poznaliśmy? Hmmm… było to już jakiś czas temu, to pewne… ale kiedy dokładnie- nie jestem w stanie określić. On grał wtedy jeszcze w Liverpool’u.
Byłam tam na wakacjach. Już wtedy istotnie interesowałam się piłką nożną. Pewnego dnia poszłam na stadion, oni mieli trening. Nie miałam problemu z wejściem, bo prześlizgnęłam się niezauważona przez nikogo. Usiadłam na trybunach i przypatrywałam się grającym piłkarzom.
W pewnym momencie jeden z nich mnie zauważył. Szepnął coś do drugiego i kiwnął w moją stronę. I tak oto w jedenj chwili przestali grać i zaczęli gapić się na mnie. Oczywiście ich trener też to spostrzegł i praktycznie od razu do mnie podszedł.
-Przepraszam, co pani tu robi?
-Eee… stadion był otwarty, więc pomyślałam że przyjdę… i popatrzę, jak trenują piłkarze. Jeżeli nie można, to ja stąd pójdę…- normalnie zabrakło mi języka w gębie. Zawsze tak miałam w towarzystwie obcych ludzi. Wrrrr… to takie frustrujące! Zawsze wtedy muszę się jąkać i wychodze na taką, co to nie potrafi normalnie rozmawiać.
- Nie, myślę że nie ma w tym nic złego, oczywiście, możesz zostać, tylko uprzejmie proszę o nie robienie zdjęć i tym podobnych rzeczy. – odrzekł z uśmiechem. To trochę przywróciło mi wiarę we własne słowa.
- Tak, oczywiście. W końcu to trening… jak patrzeć, to patrzeć- również odwdzięczyłam się uśmiechem.
- Chłopaki, wracać do gry! Niedługo ważny mecz!!!- w pewnym momencie ich trener wydarł się do nich tak głośno, że aż podskoczyłam. Nie umknęło to uwadze paru chłopaków, którzy natychmiast, niemalże automatycznie, poczęli chichotać, ale posłusznie wrócili do gry.
I cóż za niespodzianka! Ich trener usiadł koło mnie i spokojnie kontynuował konwersację. Nie powiem, nieco zdumił mnie ten fakt.
-Hmm… pozwól że spytam, ty naprawdę przyszłaś tu oglądać grę, czy bardziej chodzi ci o piłkarzy?- uniósł brwi. Miałam ochotę się roześmiać, jednak na całe szczęście się powstrzymałam.
-Nie, oczywiście że chciałam zobaczyć grę. Widok piłkarzy w ogóle mnie nie zadziwia ani zachwyca. Piłkarze, jak piłkarze- normalni ludzie. Zresztą, tam, skąd pochodzę, mam piłkarzy na co dzień- odpowiedziałam.
- Naprawdę? A co takiego robisz, że masz piłkarzy na co dzień? I skąd w ogóle pochodzisz?
- Ja jestem z Polski- kolejne uniesienie brwi przez owego pana- a piłkarzy mam na wyciągnięcie ręki, bo można powiedzieć, że trochę z nimi wspólpracuję.- tym razem ów trener zmarszczył brwi.
- A co to oznacza?- roześmiał się, jeszcze zanim zdążyłam otworzyć buzię- Najmocniej przepraszam za tę moją nieposkromioną ciekawość, ale po prostu twoja osoba mnie intryguje. To naprawdę rzadkość, zobaczyć tu, na stadionie, dziewczynę, która w ogóle nie interesuje się tutejszymi piłkarzami, a jedynie ich grą. Ponadto pochodzi z Polski i na co dzień współpracuje z tamtejszymi piłkarzami.- również się roześmiałam.
- No cóż, pasją do piłki nożnej zaraził mnie mój tata, a to, że współpracuję z polskimi piłkarzami oznacza, że czasem pomagam ich trenerowi, czyli że przychodzę na treningi i mecze i ich po części trenuję. Często też doradzam trenerowi, kogo wystawić do meczu i na jakiej pozycji.
- Czyli że piłka nożna to twoje zainteresowanie, hobby?- kiwnęłam głową- Doprawdy, pierwszy raz widzę dziewczynę, która interesuje się piłką nożną… Pomagasz trenerowi? To może i mi pomożesz?
- Z miła chęcią- odparłam.
- Dobra, bądż tu jutro o 8.00 rano. A tak w ogóle, to nazywam się Kenny Dalglish- podał mi rękę, którą uścisnęłam.
- Sandra Kowalewska- i tak oto zaczęła się moja znajomość z trenerem Liverpool’u. Gawędziliśmy tak przez następne 15-20 minut. Opowiedziałam mu wszystko, co związane ze mną i piłką nożną, a on również opowiedział mi sporo o sobie. W pewnym momencie spadła na mnie piłka, którą natychmiast złapałam.
- Wow, ale refleks- powiedział piłkarz, podchodzący do nas.
- Czego nie można powiedzieć o tobie- mruknęłam w odpowiedzi- nie widzisz linii boiska, czy jak??
- Spoko, spoko, to było przypadkiem- odburknął nieco zdumiony naskokiem z mojej strony- Skoro masz taki dobry refleks, to może z nami zagrasz?- uśmiechnął się zadziornie, a jego brązowe oczy zaświeciły się jakąś dziwną iskierką.
Spojrzałam na Kenny’ego.
- Jeśli tylko chcesz- uśmiechnął się.
- Ok- zgodziłam się i zeszłam z ławki, odbierając piłkę zdumionemu piłkarzowi. Ha, tego to się na pewno nie spodziewał! Postanowiłam utrzeć mu nosa dobrą grą z mojej strony.
Może nie miałam stroju, ale byłam ubrana raczej na sportowo, więc nic mi nie przeszkadzało. Ważne, że jako buty miałam adidasy- reszta mnie nie obchodziła.
Podeszłam do baaardzo zdziwionej grupki chłopaków.
- To co? Do której grupy mam dołączyć?
- Eee… może … do nich!- wykrzyknął jeden ze sportowców.
- Do nas? Ale dlaczego?!- odpowiedział jeden z przeciwnej drużyny. Chciał to zrobić tak, żebym nie usłaszała, ale na jego nieszczęście mam bardzo dobry słuch.
- Słyszałam to- warknęłam- Co, boicie się grać z dziewczyną? Obawiacie się, że was ogram?- odpyskowałam.
- Ej no, dajcie spokój ! Graj z nami, bo nawet nie mamy pełnego składu.- odparł piegowaty koleś, który wcześniej o mało co nie trafił we mnie piłką.
- Ok- odpowiedziałam tylko i podeszłam do środka boiska- zaczynamy my, bo wy nie chcieliście mnie w drużynie- pokazałam im język. Tak, wiem, potrafię być dziecinna- Ale po pierwsze, z kim gram?- spytałam, a Piegusek pokazał mi resztę mojej drużyny.
- Dobra, no to zaczynamy!- krzyknęłam i kopnęłam piłkę do pierwszego z brzegu zawodnika w mojej grupie.
Przyznam, że grałam wtedy bardzo dobrze. Kiedy strzeliłam bramkę, to wszystkim buzie się otworzyły. Wyglądało to dość komicznie.
Kiedy strzeliłam drugą, normalnie zbierali swoje szczęki z murawy, a Kenny tylko stał i bił mi brawo.
- Wow, nie wiedziałem, że tak dobrze grasz.- jako pierwszy po treningu zagadał do mnie właśnie ten piegowaty chłopak. W sumie to go znałam. Można powiedzieć nawet, że znałam ich wszystkich. W końcu byli dość popularnymi piłkarzami.
- Dzięki- odparłam tylko i ruszyłam w stronę wyjścia, kiedy każdy z piłkarzy skończył już wypowiadać się na mój temat i poszedł do szatni. Tylko ten brązowooki piłkarz wciąż szedł obok mnie.
- Tak w ogóle, to jestem Fernando Torres- podał mi rękę.
- Sandra Kowalewska- odpowiedziałam i też uścisnęłam mu dłoń- Hej, ty nie masz przypadkiem dłuższego nazwiska?- roześmiał się.
-Owszem, ale nawet nie chce mi się go wypowiadać. Zresztą po co? Gdybym powiedział ci pełne imię i nazwisko, zabrzmiałoby to bardzo służbowo- odparł.
- No tak.- przyznałam mu rację.
Uśmiechnęłam się do siebie na to wspomnienie. A jednak pamięć mnie nie zawodzi! Ale cóż się dziwić, takie chwile się pamięta.
Potem wszystko szło już z górki: zapoznałam się z każdy piłkarzem FC Liverpool’u, a z Torresem bardzo się zbliżyłam. Jednak obydwoje nie chceliśmy niczego więcej, jak tylko przyjaźni. Bardzo go lubiłam. Zresztą uwielbiam go nadal, a nawet kocham- jak brata oczywiście.
Stanowczo różnił się od innych piłkarzy. Potem nie był już taki zarozumiały. Był wesoły, uprzejmy, zabawny, miał spore poczucie humoru i wspaniałe podejście do życia. Był po prostu sobą. I za to kochałam i kocham go najbardziej.
- Uprzejmie prosimy o zapięcie pasów, za chwilkę podchodzimy do lądowania- usłyszałam głos stewardessy, który wdarł się w moje myśli, niczym ta piłka od Torresa, w pierwszy dzień naszej znajomości.
Wykonałam polecenie stewardessy i szeroko się do siebie uśmiechnęłam- w końcu za moment go zobaczę!
Weszłam do środka lotniska w celu odnalezienia swojego bagażu, co rusz rozglądając się niepewnie za blond czupryną, piegowatą buźką i brązowymi oczami, które przywodziły mi na myśl jedynie czekoladki.
Gdy już odnalazłam swoją walizkę, poczułam czyjąś obecność za moimi plecami, a za chwile para rąk przesłoniła mi widok.
- El Nino?- spytałam.
- A któż by inny, Sandrulala?- odpowiedział mi ten jego uroczy głos. Tak bardzo za nim tęskniłam!
Momentalnie odwróciłam się i wpadłam w jego ramiona. Mocno się tuliliśmy. Staliśmy tak jakieś parę minut. Gdy już wreszcie się od niego odkleiłam, popatrzyliśmy się na siebie i uśmiechnęłi szeroko. Niemal w tym samym momencie powiedzieliśmy jednocześnie:
- Tak za tobą tęskniłam/łem!- roześmialiśmy się na całego.
- Czekaj, wezmę twój bagaż.- zaproponował Torri. Pokiwałam głową na znak zgody.
- Zaraz wszystko mi opowiesz, co tam u ciebie słychać, tylko czekaj, aż dojedziemy do mnie do domu. Kiedy kieruję wolę z tobą nie rozmawiać, bo wyjątkowo mnie wtedy rozpraszasz. Jakby celowo- spojrzał na mnie. Odwróciłam wzrok w inną stronę i zagwizdałam.
- Udawanie niewiniątka ci zbytnio nie wychodzi- mruknął z rozbawieniem.
- No dobra, dobra. Ale wiedz, że nie robię tego specjalnie! A tak w ogóle, to jedziemy do ciebie? A nie przypadkiem do hotelu??
-No coś ty! Zwiarowałaś?! Nie dość, że mieszkam sam, to jeszcze jesteś dla mnie jak siostra! Nie mógłbym ci pozwolić na to, abyś w miejscowości w której mieszkam, miała nocować w hotelu! Zresztą, nawet jakbym miał dziewczynę i tak byś była u mnie.- w odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam i objęłam go. On przygarnął mnie do siebie i pocałował w czoło. Aż trudno się nie dziwić, że nie ma dziewczyny, prawda? Ale on sądzi, że po prostu nie znalazł jeszcze tej jedynej. To dokładnie tak jak ja.
Wyjęłam bilet z buzi i pokazałam stewardessie stojącej przy wejściu. Dość niechętnie wzięła go do rąk. No co? Obie ręce miałam zajęte! Pokazałam jej też inne potrzebne dokumenty i udałam się do samolotu.
Gdy już zajęłam swoje miejsce prz oknie rozsiadłam się wygodnie i zaczęłam rozmyślać o moim przyjacielu, właściwie to bratu.
Bowiem byliśmy sobie tak bliscy, że często uważano nas za idealnie rodzeństwo. Pomijając oczywiście okres czasu, kiedy to uważano nas za parę. Ta, były to bardzo upierdliwe i nieznośne czasy… Na każdej konferencji padało pytanie: „Czy ty i Sandra/Fernando jesteście parą? Czy łączy was coś więcej niż bratnia/siostrzana miłość???”. Wywróciłam oczami. Nawet teraz mnie to irytowało. Chociaż obecnie głównie się z tego śmiejemy…
Fernando Torres…Jak on się w ogóle teraz ma? Po przejściu do Chelsea chyba troszkę spadł z normy… już ja go odpowiednio wyćwiczę! No, może troszkę przesadzam, ale na moich treningach nikt na pewno nie będzie się lenił! A już na pewno nie on.
Kiedy my się w ogóle po raz pierwszy poznaliśmy? Hmmm… było to już jakiś czas temu, to pewne… ale kiedy dokładnie- nie jestem w stanie określić. On grał wtedy jeszcze w Liverpool’u.
Byłam tam na wakacjach. Już wtedy istotnie interesowałam się piłką nożną. Pewnego dnia poszłam na stadion, oni mieli trening. Nie miałam problemu z wejściem, bo prześlizgnęłam się niezauważona przez nikogo. Usiadłam na trybunach i przypatrywałam się grającym piłkarzom.
W pewnym momencie jeden z nich mnie zauważył. Szepnął coś do drugiego i kiwnął w moją stronę. I tak oto w jedenj chwili przestali grać i zaczęli gapić się na mnie. Oczywiście ich trener też to spostrzegł i praktycznie od razu do mnie podszedł.
-Przepraszam, co pani tu robi?
-Eee… stadion był otwarty, więc pomyślałam że przyjdę… i popatrzę, jak trenują piłkarze. Jeżeli nie można, to ja stąd pójdę…- normalnie zabrakło mi języka w gębie. Zawsze tak miałam w towarzystwie obcych ludzi. Wrrrr… to takie frustrujące! Zawsze wtedy muszę się jąkać i wychodze na taką, co to nie potrafi normalnie rozmawiać.
- Nie, myślę że nie ma w tym nic złego, oczywiście, możesz zostać, tylko uprzejmie proszę o nie robienie zdjęć i tym podobnych rzeczy. – odrzekł z uśmiechem. To trochę przywróciło mi wiarę we własne słowa.
- Tak, oczywiście. W końcu to trening… jak patrzeć, to patrzeć- również odwdzięczyłam się uśmiechem.
- Chłopaki, wracać do gry! Niedługo ważny mecz!!!- w pewnym momencie ich trener wydarł się do nich tak głośno, że aż podskoczyłam. Nie umknęło to uwadze paru chłopaków, którzy natychmiast, niemalże automatycznie, poczęli chichotać, ale posłusznie wrócili do gry.
I cóż za niespodzianka! Ich trener usiadł koło mnie i spokojnie kontynuował konwersację. Nie powiem, nieco zdumił mnie ten fakt.
-Hmm… pozwól że spytam, ty naprawdę przyszłaś tu oglądać grę, czy bardziej chodzi ci o piłkarzy?- uniósł brwi. Miałam ochotę się roześmiać, jednak na całe szczęście się powstrzymałam.
-Nie, oczywiście że chciałam zobaczyć grę. Widok piłkarzy w ogóle mnie nie zadziwia ani zachwyca. Piłkarze, jak piłkarze- normalni ludzie. Zresztą, tam, skąd pochodzę, mam piłkarzy na co dzień- odpowiedziałam.
- Naprawdę? A co takiego robisz, że masz piłkarzy na co dzień? I skąd w ogóle pochodzisz?
- Ja jestem z Polski- kolejne uniesienie brwi przez owego pana- a piłkarzy mam na wyciągnięcie ręki, bo można powiedzieć, że trochę z nimi wspólpracuję.- tym razem ów trener zmarszczył brwi.
- A co to oznacza?- roześmiał się, jeszcze zanim zdążyłam otworzyć buzię- Najmocniej przepraszam za tę moją nieposkromioną ciekawość, ale po prostu twoja osoba mnie intryguje. To naprawdę rzadkość, zobaczyć tu, na stadionie, dziewczynę, która w ogóle nie interesuje się tutejszymi piłkarzami, a jedynie ich grą. Ponadto pochodzi z Polski i na co dzień współpracuje z tamtejszymi piłkarzami.- również się roześmiałam.
- No cóż, pasją do piłki nożnej zaraził mnie mój tata, a to, że współpracuję z polskimi piłkarzami oznacza, że czasem pomagam ich trenerowi, czyli że przychodzę na treningi i mecze i ich po części trenuję. Często też doradzam trenerowi, kogo wystawić do meczu i na jakiej pozycji.
- Czyli że piłka nożna to twoje zainteresowanie, hobby?- kiwnęłam głową- Doprawdy, pierwszy raz widzę dziewczynę, która interesuje się piłką nożną… Pomagasz trenerowi? To może i mi pomożesz?
- Z miła chęcią- odparłam.
- Dobra, bądż tu jutro o 8.00 rano. A tak w ogóle, to nazywam się Kenny Dalglish- podał mi rękę, którą uścisnęłam.
- Sandra Kowalewska- i tak oto zaczęła się moja znajomość z trenerem Liverpool’u. Gawędziliśmy tak przez następne 15-20 minut. Opowiedziałam mu wszystko, co związane ze mną i piłką nożną, a on również opowiedział mi sporo o sobie. W pewnym momencie spadła na mnie piłka, którą natychmiast złapałam.
- Wow, ale refleks- powiedział piłkarz, podchodzący do nas.
- Czego nie można powiedzieć o tobie- mruknęłam w odpowiedzi- nie widzisz linii boiska, czy jak??
- Spoko, spoko, to było przypadkiem- odburknął nieco zdumiony naskokiem z mojej strony- Skoro masz taki dobry refleks, to może z nami zagrasz?- uśmiechnął się zadziornie, a jego brązowe oczy zaświeciły się jakąś dziwną iskierką.
Spojrzałam na Kenny’ego.
- Jeśli tylko chcesz- uśmiechnął się.
- Ok- zgodziłam się i zeszłam z ławki, odbierając piłkę zdumionemu piłkarzowi. Ha, tego to się na pewno nie spodziewał! Postanowiłam utrzeć mu nosa dobrą grą z mojej strony.
Może nie miałam stroju, ale byłam ubrana raczej na sportowo, więc nic mi nie przeszkadzało. Ważne, że jako buty miałam adidasy- reszta mnie nie obchodziła.
Podeszłam do baaardzo zdziwionej grupki chłopaków.
- To co? Do której grupy mam dołączyć?
- Eee… może … do nich!- wykrzyknął jeden ze sportowców.
- Do nas? Ale dlaczego?!- odpowiedział jeden z przeciwnej drużyny. Chciał to zrobić tak, żebym nie usłaszała, ale na jego nieszczęście mam bardzo dobry słuch.
- Słyszałam to- warknęłam- Co, boicie się grać z dziewczyną? Obawiacie się, że was ogram?- odpyskowałam.
- Ej no, dajcie spokój ! Graj z nami, bo nawet nie mamy pełnego składu.- odparł piegowaty koleś, który wcześniej o mało co nie trafił we mnie piłką.
- Ok- odpowiedziałam tylko i podeszłam do środka boiska- zaczynamy my, bo wy nie chcieliście mnie w drużynie- pokazałam im język. Tak, wiem, potrafię być dziecinna- Ale po pierwsze, z kim gram?- spytałam, a Piegusek pokazał mi resztę mojej drużyny.
- Dobra, no to zaczynamy!- krzyknęłam i kopnęłam piłkę do pierwszego z brzegu zawodnika w mojej grupie.
Przyznam, że grałam wtedy bardzo dobrze. Kiedy strzeliłam bramkę, to wszystkim buzie się otworzyły. Wyglądało to dość komicznie.
Kiedy strzeliłam drugą, normalnie zbierali swoje szczęki z murawy, a Kenny tylko stał i bił mi brawo.
- Wow, nie wiedziałem, że tak dobrze grasz.- jako pierwszy po treningu zagadał do mnie właśnie ten piegowaty chłopak. W sumie to go znałam. Można powiedzieć nawet, że znałam ich wszystkich. W końcu byli dość popularnymi piłkarzami.
- Dzięki- odparłam tylko i ruszyłam w stronę wyjścia, kiedy każdy z piłkarzy skończył już wypowiadać się na mój temat i poszedł do szatni. Tylko ten brązowooki piłkarz wciąż szedł obok mnie.
- Tak w ogóle, to jestem Fernando Torres- podał mi rękę.
- Sandra Kowalewska- odpowiedziałam i też uścisnęłam mu dłoń- Hej, ty nie masz przypadkiem dłuższego nazwiska?- roześmiał się.
-Owszem, ale nawet nie chce mi się go wypowiadać. Zresztą po co? Gdybym powiedział ci pełne imię i nazwisko, zabrzmiałoby to bardzo służbowo- odparł.
- No tak.- przyznałam mu rację.
Uśmiechnęłam się do siebie na to wspomnienie. A jednak pamięć mnie nie zawodzi! Ale cóż się dziwić, takie chwile się pamięta.
Potem wszystko szło już z górki: zapoznałam się z każdy piłkarzem FC Liverpool’u, a z Torresem bardzo się zbliżyłam. Jednak obydwoje nie chceliśmy niczego więcej, jak tylko przyjaźni. Bardzo go lubiłam. Zresztą uwielbiam go nadal, a nawet kocham- jak brata oczywiście.
Stanowczo różnił się od innych piłkarzy. Potem nie był już taki zarozumiały. Był wesoły, uprzejmy, zabawny, miał spore poczucie humoru i wspaniałe podejście do życia. Był po prostu sobą. I za to kochałam i kocham go najbardziej.
- Uprzejmie prosimy o zapięcie pasów, za chwilkę podchodzimy do lądowania- usłyszałam głos stewardessy, który wdarł się w moje myśli, niczym ta piłka od Torresa, w pierwszy dzień naszej znajomości.
Wykonałam polecenie stewardessy i szeroko się do siebie uśmiechnęłam- w końcu za moment go zobaczę!
Weszłam do środka lotniska w celu odnalezienia swojego bagażu, co rusz rozglądając się niepewnie za blond czupryną, piegowatą buźką i brązowymi oczami, które przywodziły mi na myśl jedynie czekoladki.
Gdy już odnalazłam swoją walizkę, poczułam czyjąś obecność za moimi plecami, a za chwile para rąk przesłoniła mi widok.
- El Nino?- spytałam.
- A któż by inny, Sandrulala?- odpowiedział mi ten jego uroczy głos. Tak bardzo za nim tęskniłam!
Momentalnie odwróciłam się i wpadłam w jego ramiona. Mocno się tuliliśmy. Staliśmy tak jakieś parę minut. Gdy już wreszcie się od niego odkleiłam, popatrzyliśmy się na siebie i uśmiechnęłi szeroko. Niemal w tym samym momencie powiedzieliśmy jednocześnie:
- Tak za tobą tęskniłam/łem!- roześmialiśmy się na całego.
- Czekaj, wezmę twój bagaż.- zaproponował Torri. Pokiwałam głową na znak zgody.
- Zaraz wszystko mi opowiesz, co tam u ciebie słychać, tylko czekaj, aż dojedziemy do mnie do domu. Kiedy kieruję wolę z tobą nie rozmawiać, bo wyjątkowo mnie wtedy rozpraszasz. Jakby celowo- spojrzał na mnie. Odwróciłam wzrok w inną stronę i zagwizdałam.
- Udawanie niewiniątka ci zbytnio nie wychodzi- mruknął z rozbawieniem.
- No dobra, dobra. Ale wiedz, że nie robię tego specjalnie! A tak w ogóle, to jedziemy do ciebie? A nie przypadkiem do hotelu??
-No coś ty! Zwiarowałaś?! Nie dość, że mieszkam sam, to jeszcze jesteś dla mnie jak siostra! Nie mógłbym ci pozwolić na to, abyś w miejscowości w której mieszkam, miała nocować w hotelu! Zresztą, nawet jakbym miał dziewczynę i tak byś była u mnie.- w odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam i objęłam go. On przygarnął mnie do siebie i pocałował w czoło. Aż trudno się nie dziwić, że nie ma dziewczyny, prawda? Ale on sądzi, że po prostu nie znalazł jeszcze tej jedynej. To dokładnie tak jak ja.
środa, 23 stycznia 2013
Rozdział 2: Impreza, którą zapamiętam do końca życia
Po dość nieudanym- niestety- meczu i po przebraniu się itd., gotowi ruszyliśmy do autokaru. Już mieliśmy zacząć wsiadać, gdy zatrzymał nas nasz trener.
- Czekajcie chwilkę chłopcy, mam do załatwienia pewną sprawę…- rzekł tajemniczo. Nikt nic nie odpowiedział, ale to chyba jasne, że każdy był ciekawy, o co mogłoby chodzić.
- Po prostu jeszcze nie wsiadajmy, dobra? To potrwa tylko chwilkę.- dodał Paulo, a my po prostu staliśmy przed tym autokarem. Prawie w tym samym momencie na parking wyszła też Polska drużyna, razem z tą dziewczyną. „Niezła dupa” – mruknął do mnie Nani, a ja pokiwałam tylko głową, na potwierdzenie jego słów. Nie byłem w stanie nawet nic powiedzieć, chyba się nią zauroczyłem. A to oznacza tylko jedno- musi być moja. Hmmm…tylko że jest pewien problem: ona jest z Polski, ja z Portugalii. No trudno…Ale przynajmniej teraz sobie popatrzę- pomyślałem, a na moją twarz wkradł się mały uśmiech.
Stop!Stop!Stop!Cris, opanuj się! A co powiedziałby na to mój Cristiano Ronaldo*???
Co? O czym ja do cholery bredzę?! Nic by nie powiedział, bo by jak zwykle się nie dowiedział.
Czasem/Ostatnio sam siebie nie rozumiem. Z jednej strony mam ochotę na laski, a chwilę potem mam ochotę, że tak powiem, jebnąć się z liścia. Panienki panienkami, ale chyba- sam nie wierzę w to, co podsuwa mi mój umysł- czas trochę spoważnieć. Nie, nie mam zamiaru przestać chodzić na dyskoteki i się uśmiechać, być wesołym… co to, to nie! Mam na myśli raczej wydoroślenie. O tak, to słowo, którego szukałem.
Myśl o moim kochanym Cristiano sprawiła, że z tęsknoty zupełnie odpłynąłem i przegapiłem moment, w którym podeszli do nas ta laska i jakiś koleś, to chyba ten trener Polskiej Reprezentacji.
< jeśli ktoś chce zobaczyć rozmowę, zapraszam z powrotem do rozdziału 1 >
Nie wiedziałem, że jest ona zastępcą trenera! To musi oznaczać, że zna się na piłce nożnej… chyba pierwszy raz spotykam taką dziewczynę.
Wszyscy z uwagą przysłuchiwali się rozmowie Paulo z Sandrą (tak miała na imię ta laska). Widać było, że był nią oczarowany. Chyba jak my wszyscy, bo każdy stał osłupiały. Nikt nie odważył się choćby otworzyć buzi. No, chyba że z zachwytu. Ja się do nich nie zaliczałem. Widziałem w swoim życiu już wiele ładnych lasek… ta nie robiła na mnie wrażenia.
No dobra, może trochę oszukuję sam siebie… No i co z tego? To nie ja mam się zachwycać nią, tylko ona mną. I nic więcej, żadne ‘love story’. Już raz tak wpadłem…i co? Miałem za swoje… Ech… Ale cieszę się, że z tego wszystkiego został mi chociaż On…To jedyne pocieszenie.
Ani się obejrzałem, a już wsiadaliśmy do autokaru. Przez okno zauważyłem tylko oddalającą się Sandrę wraz z trenerem PolskiejReprezentacji… jak mu tam było… Franciszek? Mniejsza o większą- w myślach machnąłem ręką, po czym uśmiechnięty oparłem się o siedzenie i przysnąłem. „Obudź mnie, jak będziemy już na lotnisku”- mruknąłem do siedzącego obok Naniego.
Kilka dni później…
Piątek. Jutro wyjazd. Właśnie kończyłam się pakować, gdy zadzwonił mój telefon.
- Halo?
- Sandra?- usłyszałam znajomy głos w słuchawce.
- Nie, Święty Mikołaj, wiesz?- burknęłam.
- Oj, no już się tak nie bocz i nie fochaj, pamiętaj, że mamy dzisiaj dla ciebie niespodziankę, a to, czy ją zobaczysz, zależy tylko i wyłącznie od ciebie i twojego zachowania- odparł Wojtek. Roześmiałam się. On i te jego ‘sposoby’.
- Ok., ok., powiedz mi lepiej, w jakiej sprawie dzwonisz?
- Chcę się upewnić, czy pamiętasz o imprezie.- odpowiedział.Wywróciłam oczami. Jakże mogłabym zapomnieć? O 7.00 rano dostałam pierwszy telefon z przypomnieniem o imprezie pożegnalnej. Dzwonił Szczęsny. Godzinę później zadzwonił Jeleń. Również przypomniał o imprezie. Około 12.00 telefon- znów od Wojtka. Znów to samo: przypomnienie o imprezie. Jakieś niecałe dwie godziny później telefon od Irka- również przypomnienie. I tak od samego rana, średnio co dwie lub trzy godziny, mogłam liczyć na telefon od nich. Dziwiłam się samej sobie, że jeszcze nie straciłam cierpliwości. To pewnie dzięki ekscytacji wywołanej jutrzejszym wyjazdem do Londynu. Ale ludzie! Ja musze się na spokojnie jeszcze spakować! Nie mogę niczego zapomnieć!
- Spokojnie Wojtek, pamiętam.- mruknęłam i od razu się rozłączyłam. I tak wiedziałam, że to nie ostatni telefon na dzisiaj…
Gdy skończyłam się pakować było już około godziny 16. Na 17miałam być już w klubie. Cholerka! Obym tylko zdążyła się przygotować…
Zdążyłam. Gdy skończyłam brać kąpiel, ubierać się i robić sobie makijaż , była za dziesięć siedemnasta. Zamówiłam taksówkę. Nie brałam swojego samochodu, bo wiedziałam, że nie odpuszczą mi- będę musiała się czegoś napić, choćby tylko kieliszek szampana. Ale alkohol to alkohol, nie mogłabym później prowadzić.
Na miejsce dotarłam punkt 17. Był to klub „Party time”**.Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. No to: party time!
Ledwo przekroczyłam próg, a już zostałam powitana oklaskami, różnymi krzykami typu: „wooohooo, witamy!”, „ ostatni raz w Polsce!”,„helllooołł, złotko!!!” i innymi wiwatami. Roześmiałam się. Normalnie kochałam ich wszystkich…
Impreza rozkręcała się na dobre. Tańczyłam już prawie ze wszystkimi. Każdy w tym tańcu powoli się już ze mną żegnał…
W samym środku imprezy podarowali mi nawet moje ulubione kwiaty- lilie i fioletowe róże oraz mojego ukochanego, czekoladowego torta.
- Chyba cię zabije, przecież wiesz, że jestem na diecie…a raczej staram się być…- szepnęłam do Szczęsnego, gdy podawał mi kawałek ciasta.
-Trudno- wzruszył ramionami- nie w Polsce, możesz najwyżej zacząć tam w Londynie- wyszczerzył się. Wzniosłam oczy do nieba, ale ciasta sobie nie odmówiłam.
I to nie był koniec niespodzianek… W pewnym momencie zgasło światło, a na scenę, która w tym klubie się znajdowała wszedł nie kto inny, jak Wojtek. Z całej drużyny Polski to właśnie z nim miałam najlepszy kontakt i to z nim najbardziej się przyjaźniłam… Będzie mi go brakować.
- Jak wszyscy widzicie, za mną znajduje się pewna przezroczysta tablica- dopiero teraz każdy zwrócił na to uwagę- nie znajduje się tu ona bez powodu- Szczęsny kontynuował- za pomocą projektora wyświetlimy tu pewien filmik, a w zasadzie pokaz slajdów, który będzie przedstawiał nikogo innego, jak naszą kochaną trenerkę Sandrę Kowalewską- to mówiąc, wskazał na mnie ręką, a ja wciąż stałam osłupiała- miłego oglądania!- rzucił na koniec i zszedł ze sceny.
Z głośników zaczęła lecieć piosenka, a chwilę potem można było ujrzeć moje zdjęcia…
Niekiedy aż łapałam się za usta, aby nie krzyknąć, bądź wybuchnąć śmiechem. Przy jednych zdjęciach miałam ochotę zamordować stojącego przy mnie Wojtka, przy innych uściskać go za fajne ujęcia… Jedno było pewne- koniecznie chciałam mieć ten filmik na swoim komputerze! KONIECZNIE!!!
W pewnym momencie poczułam, jak moje oczy stają się suche i piekące…Szybko mrugałam, ale nic to niedało… Po prostu rozpłakałam się na dobre.
Były tam naprawdę przeróżne zdjęcia: te z boiska, kiedy z nimi trenowałam, kiedy stali koło mnie w kółku, a ja im coś tłumaczyłam, kiedy stałam obok trenera, trzymając kciuki bądź krzycząc coś do nich, kiedy razem z nimi trzymam puchar, kiedy wygłupiałam się z Wojtkiem i robiłam razem z nim różne przedziwne miny do aparatu, bądź też w moich okularkach kujonkach, albo kiedy cała drużyna podrzucała mną na środku stadionu. Były też zdjęcia z kamerek internetowych i parę z Torresem… Swoją drogą, skąd oni je wytrzasnęli???
Na końcu pojawiło się kilka zdjęć grupowych: na jednym staliśmy na boisku normalnie, tzn. pierwszy rząd kucał, a reszta stała, na drugim pokazywałam komuś rogi, na trzecim to ktoś pokazywał rogi mi, znalazły się też fotki w moim stroju piłkarskim i w ogóle wszystkie te, na których grałam w piłkę. I ostatnie zdjęcie, które było chyba najlepsze: też nasze grupowe, tyle że oprócz tych którzy stali i kucali, byłam tam ja… leżąca przednimi i uśmiechając się, pokazująca dwa palce oraz język.
Teraz już nie płakałam… ja wręcz ryczałam. Na domiar złego Wojciech poprosił mnie na scenę, abym powiedziała ‘parę słów’. Teraz to już naprawdę go zabiję… W drodze na scenę już obmyślałam, w jaki sposób to uczynię i co potem zrobię z jego ciałem…
- Eee…- nie ma to jak pierwsze słowo- cóż mogłabym powiedzieć? Jak widzicie, jestem bardzo wzruszona… Nie spodziewałam się czegoś takiego… To naprawdę najpiękniejszy ‘filmik’ jaki kiedykolwiek widziałam… Domyślam się, że robiliście go wszyscy, więc bardzo Wam dziękuję. W ogóle dziękuję Wam za wszystko: nie tylko za ten oto pokaz slajdów, ale za te praktycznie dwa lata, jakie ze sobą spędziliśmy…za każdy mecz: nie ważne, czy wygrany, czy przegrany…za każdy trening, każdy uśmiech, każdą łzę, każdy wysiłek…każdy dzień.- obserwowałam ich twarze. Każdy uważnie słuchał…w ich przypadku to naprawdę rzadkość…- Nawet nie wiecie, jak bardzo utrudniacie mi ten wyjazd…-znów łzy. Czułam, żę głos mi się już łamie.- Tak bardzo będę za Wami tęskniła…wszystkimi, nie myślcie sobie- wysiliłam się na uśmiech, oni też się uśmiechnęli- Ale wiedzcie, że nigdy, przenigdy o Was nie zapomnę…
- Oj, mówisz tak, jakbyśmy nigdy nie mieli się zobaczyć…a przecież czasem chyba wpadniesz do Polski, co nie?- powiedział ktoś z tłumu, a wszyscy zgodni pokiwali głowami.
- No pewnie, że tak. Wiecie że Polska to mój ulubiony kraj… pomijając polityków i tak dalej- zaśmialiśmy się- No to chyba już wszystko, co mam do powiedzenia… See ya!- zasalutowałam. „See ya!’ – oczywiście odpowiedź.
To był już koniec imprezy. Imprezy, którą zapamiętam do końca życia…
**Nie wiem, czy w Warszawie istnieje taki klub, ale w moim rozdziale owszem ;D
- Czekajcie chwilkę chłopcy, mam do załatwienia pewną sprawę…- rzekł tajemniczo. Nikt nic nie odpowiedział, ale to chyba jasne, że każdy był ciekawy, o co mogłoby chodzić.
- Po prostu jeszcze nie wsiadajmy, dobra? To potrwa tylko chwilkę.- dodał Paulo, a my po prostu staliśmy przed tym autokarem. Prawie w tym samym momencie na parking wyszła też Polska drużyna, razem z tą dziewczyną. „Niezła dupa” – mruknął do mnie Nani, a ja pokiwałam tylko głową, na potwierdzenie jego słów. Nie byłem w stanie nawet nic powiedzieć, chyba się nią zauroczyłem. A to oznacza tylko jedno- musi być moja. Hmmm…tylko że jest pewien problem: ona jest z Polski, ja z Portugalii. No trudno…Ale przynajmniej teraz sobie popatrzę- pomyślałem, a na moją twarz wkradł się mały uśmiech.
Stop!Stop!Stop!Cris, opanuj się! A co powiedziałby na to mój Cristiano Ronaldo*???
Co? O czym ja do cholery bredzę?! Nic by nie powiedział, bo by jak zwykle się nie dowiedział.
Czasem/Ostatnio sam siebie nie rozumiem. Z jednej strony mam ochotę na laski, a chwilę potem mam ochotę, że tak powiem, jebnąć się z liścia. Panienki panienkami, ale chyba- sam nie wierzę w to, co podsuwa mi mój umysł- czas trochę spoważnieć. Nie, nie mam zamiaru przestać chodzić na dyskoteki i się uśmiechać, być wesołym… co to, to nie! Mam na myśli raczej wydoroślenie. O tak, to słowo, którego szukałem.
Myśl o moim kochanym Cristiano sprawiła, że z tęsknoty zupełnie odpłynąłem i przegapiłem moment, w którym podeszli do nas ta laska i jakiś koleś, to chyba ten trener Polskiej Reprezentacji.
< jeśli ktoś chce zobaczyć rozmowę, zapraszam z powrotem do rozdziału 1 >
Nie wiedziałem, że jest ona zastępcą trenera! To musi oznaczać, że zna się na piłce nożnej… chyba pierwszy raz spotykam taką dziewczynę.
Wszyscy z uwagą przysłuchiwali się rozmowie Paulo z Sandrą (tak miała na imię ta laska). Widać było, że był nią oczarowany. Chyba jak my wszyscy, bo każdy stał osłupiały. Nikt nie odważył się choćby otworzyć buzi. No, chyba że z zachwytu. Ja się do nich nie zaliczałem. Widziałem w swoim życiu już wiele ładnych lasek… ta nie robiła na mnie wrażenia.
No dobra, może trochę oszukuję sam siebie… No i co z tego? To nie ja mam się zachwycać nią, tylko ona mną. I nic więcej, żadne ‘love story’. Już raz tak wpadłem…i co? Miałem za swoje… Ech… Ale cieszę się, że z tego wszystkiego został mi chociaż On…To jedyne pocieszenie.
Ani się obejrzałem, a już wsiadaliśmy do autokaru. Przez okno zauważyłem tylko oddalającą się Sandrę wraz z trenerem PolskiejReprezentacji… jak mu tam było… Franciszek? Mniejsza o większą- w myślach machnąłem ręką, po czym uśmiechnięty oparłem się o siedzenie i przysnąłem. „Obudź mnie, jak będziemy już na lotnisku”- mruknąłem do siedzącego obok Naniego.
Kilka dni później…
Piątek. Jutro wyjazd. Właśnie kończyłam się pakować, gdy zadzwonił mój telefon.
- Halo?
- Sandra?- usłyszałam znajomy głos w słuchawce.
- Nie, Święty Mikołaj, wiesz?- burknęłam.
- Oj, no już się tak nie bocz i nie fochaj, pamiętaj, że mamy dzisiaj dla ciebie niespodziankę, a to, czy ją zobaczysz, zależy tylko i wyłącznie od ciebie i twojego zachowania- odparł Wojtek. Roześmiałam się. On i te jego ‘sposoby’.
- Ok., ok., powiedz mi lepiej, w jakiej sprawie dzwonisz?
- Chcę się upewnić, czy pamiętasz o imprezie.- odpowiedział.Wywróciłam oczami. Jakże mogłabym zapomnieć? O 7.00 rano dostałam pierwszy telefon z przypomnieniem o imprezie pożegnalnej. Dzwonił Szczęsny. Godzinę później zadzwonił Jeleń. Również przypomniał o imprezie. Około 12.00 telefon- znów od Wojtka. Znów to samo: przypomnienie o imprezie. Jakieś niecałe dwie godziny później telefon od Irka- również przypomnienie. I tak od samego rana, średnio co dwie lub trzy godziny, mogłam liczyć na telefon od nich. Dziwiłam się samej sobie, że jeszcze nie straciłam cierpliwości. To pewnie dzięki ekscytacji wywołanej jutrzejszym wyjazdem do Londynu. Ale ludzie! Ja musze się na spokojnie jeszcze spakować! Nie mogę niczego zapomnieć!
- Spokojnie Wojtek, pamiętam.- mruknęłam i od razu się rozłączyłam. I tak wiedziałam, że to nie ostatni telefon na dzisiaj…
Gdy skończyłam się pakować było już około godziny 16. Na 17miałam być już w klubie. Cholerka! Obym tylko zdążyła się przygotować…
Zdążyłam. Gdy skończyłam brać kąpiel, ubierać się i robić sobie makijaż , była za dziesięć siedemnasta. Zamówiłam taksówkę. Nie brałam swojego samochodu, bo wiedziałam, że nie odpuszczą mi- będę musiała się czegoś napić, choćby tylko kieliszek szampana. Ale alkohol to alkohol, nie mogłabym później prowadzić.
Na miejsce dotarłam punkt 17. Był to klub „Party time”**.Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. No to: party time!
Ledwo przekroczyłam próg, a już zostałam powitana oklaskami, różnymi krzykami typu: „wooohooo, witamy!”, „ ostatni raz w Polsce!”,„helllooołł, złotko!!!” i innymi wiwatami. Roześmiałam się. Normalnie kochałam ich wszystkich…
Impreza rozkręcała się na dobre. Tańczyłam już prawie ze wszystkimi. Każdy w tym tańcu powoli się już ze mną żegnał…
W samym środku imprezy podarowali mi nawet moje ulubione kwiaty- lilie i fioletowe róże oraz mojego ukochanego, czekoladowego torta.
- Chyba cię zabije, przecież wiesz, że jestem na diecie…a raczej staram się być…- szepnęłam do Szczęsnego, gdy podawał mi kawałek ciasta.
-Trudno- wzruszył ramionami- nie w Polsce, możesz najwyżej zacząć tam w Londynie- wyszczerzył się. Wzniosłam oczy do nieba, ale ciasta sobie nie odmówiłam.
I to nie był koniec niespodzianek… W pewnym momencie zgasło światło, a na scenę, która w tym klubie się znajdowała wszedł nie kto inny, jak Wojtek. Z całej drużyny Polski to właśnie z nim miałam najlepszy kontakt i to z nim najbardziej się przyjaźniłam… Będzie mi go brakować.
- Jak wszyscy widzicie, za mną znajduje się pewna przezroczysta tablica- dopiero teraz każdy zwrócił na to uwagę- nie znajduje się tu ona bez powodu- Szczęsny kontynuował- za pomocą projektora wyświetlimy tu pewien filmik, a w zasadzie pokaz slajdów, który będzie przedstawiał nikogo innego, jak naszą kochaną trenerkę Sandrę Kowalewską- to mówiąc, wskazał na mnie ręką, a ja wciąż stałam osłupiała- miłego oglądania!- rzucił na koniec i zszedł ze sceny.
Z głośników zaczęła lecieć piosenka, a chwilę potem można było ujrzeć moje zdjęcia…
Niekiedy aż łapałam się za usta, aby nie krzyknąć, bądź wybuchnąć śmiechem. Przy jednych zdjęciach miałam ochotę zamordować stojącego przy mnie Wojtka, przy innych uściskać go za fajne ujęcia… Jedno było pewne- koniecznie chciałam mieć ten filmik na swoim komputerze! KONIECZNIE!!!
W pewnym momencie poczułam, jak moje oczy stają się suche i piekące…Szybko mrugałam, ale nic to niedało… Po prostu rozpłakałam się na dobre.
Były tam naprawdę przeróżne zdjęcia: te z boiska, kiedy z nimi trenowałam, kiedy stali koło mnie w kółku, a ja im coś tłumaczyłam, kiedy stałam obok trenera, trzymając kciuki bądź krzycząc coś do nich, kiedy razem z nimi trzymam puchar, kiedy wygłupiałam się z Wojtkiem i robiłam razem z nim różne przedziwne miny do aparatu, bądź też w moich okularkach kujonkach, albo kiedy cała drużyna podrzucała mną na środku stadionu. Były też zdjęcia z kamerek internetowych i parę z Torresem… Swoją drogą, skąd oni je wytrzasnęli???
Na końcu pojawiło się kilka zdjęć grupowych: na jednym staliśmy na boisku normalnie, tzn. pierwszy rząd kucał, a reszta stała, na drugim pokazywałam komuś rogi, na trzecim to ktoś pokazywał rogi mi, znalazły się też fotki w moim stroju piłkarskim i w ogóle wszystkie te, na których grałam w piłkę. I ostatnie zdjęcie, które było chyba najlepsze: też nasze grupowe, tyle że oprócz tych którzy stali i kucali, byłam tam ja… leżąca przednimi i uśmiechając się, pokazująca dwa palce oraz język.
Teraz już nie płakałam… ja wręcz ryczałam. Na domiar złego Wojciech poprosił mnie na scenę, abym powiedziała ‘parę słów’. Teraz to już naprawdę go zabiję… W drodze na scenę już obmyślałam, w jaki sposób to uczynię i co potem zrobię z jego ciałem…
- Eee…- nie ma to jak pierwsze słowo- cóż mogłabym powiedzieć? Jak widzicie, jestem bardzo wzruszona… Nie spodziewałam się czegoś takiego… To naprawdę najpiękniejszy ‘filmik’ jaki kiedykolwiek widziałam… Domyślam się, że robiliście go wszyscy, więc bardzo Wam dziękuję. W ogóle dziękuję Wam za wszystko: nie tylko za ten oto pokaz slajdów, ale za te praktycznie dwa lata, jakie ze sobą spędziliśmy…za każdy mecz: nie ważne, czy wygrany, czy przegrany…za każdy trening, każdy uśmiech, każdą łzę, każdy wysiłek…każdy dzień.- obserwowałam ich twarze. Każdy uważnie słuchał…w ich przypadku to naprawdę rzadkość…- Nawet nie wiecie, jak bardzo utrudniacie mi ten wyjazd…-znów łzy. Czułam, żę głos mi się już łamie.- Tak bardzo będę za Wami tęskniła…wszystkimi, nie myślcie sobie- wysiliłam się na uśmiech, oni też się uśmiechnęli- Ale wiedzcie, że nigdy, przenigdy o Was nie zapomnę…
- Oj, mówisz tak, jakbyśmy nigdy nie mieli się zobaczyć…a przecież czasem chyba wpadniesz do Polski, co nie?- powiedział ktoś z tłumu, a wszyscy zgodni pokiwali głowami.
- No pewnie, że tak. Wiecie że Polska to mój ulubiony kraj… pomijając polityków i tak dalej- zaśmialiśmy się- No to chyba już wszystko, co mam do powiedzenia… See ya!- zasalutowałam. „See ya!’ – oczywiście odpowiedź.
To był już koniec imprezy. Imprezy, którą zapamiętam do końca życia…
***
*Nie to nie pomyłka, Cristiano Ronaldo to inna osoba…ale o tym w późniejszych rozdziałach )**Nie wiem, czy w Warszawie istnieje taki klub, ale w moim rozdziale owszem ;D
wtorek, 22 stycznia 2013
Rozdział 1: Ciężki dzień i Marzenia jednak się spełniają
Z oczami na wpół przymrużonymi, praktycznie nieprzytomna, będąc jeszcze w krainie Morfeusza, sięgnęłam po telefon leżący na mojej szafce nocnej.
-Halo..?- bąknęłam cichym i niewyraźnym głosem.
-Sandra?- usłyszałam po drugiej stronie.
-Szczęsny???- no tak, nie spojrzałam nawet na wyświetlacz. Albo raczej nie mogłam, gdyż światło mojego wyświetlacza było dla mnie w tej chwili bardzo oślepiające.
-No tak.
-O matko, czego ty chcesz ode mnie o tej porze?!
-Jak to ‘o tej porze’? Jest dopiero po 22!- odparł, jakby była to godzina 18.
- Może dla Ciebie dopiero, ale dla mnie to dość późno, patrząc na następny dzień, który będzie chyba najcięższym dniem ever. Czego ty w ogóle chcesz???
- A no właśnie..bo ten…słuchaj… wiem, jaki jutro dzień i co będzie. Dlatego chciałbym się Ciebie spytać, czy będziesz jutro za mnie trzymać kciuki?- spytał nieśmiało.
-Że co?! Słuchaj, mógłbyś powtórzyć?- nie wierzyłam w to, co usłyszałam. Budzi mnie tylko po to, żeby spytać, czy będę jutro za niego trzymać kciuki?! Przecież odpowiedź była nawet oczywista!
- No…czy będziesz trzymać jutro za mnie kciuki?
- Ja nie mogę- roześmiałam się do słuchawki- oczywiście że tak, głuptasie! Przecież jesteś w Polskiej drużynie!
-Czyli że…już nie gniewasz się za tę wodę???- mimowolnie przypomniała mi się scena z dzisiejszego treningu: kończylismy właśnie ćwiczyć. Chłopcy jak zwykle ‘rzucili się’ na karton pełen małych butelek wody. Podeszłam razem z nimi, bo myślałam, że chociaż raz się napiję. Nigdy nie korzystałam z tych wód, bo zawsze miałam ze sobą coś do picia. Dzisiaj o tym zapomniałam. Zapewne z przejęcia. Ledwo dostałam się do tych butelek, a już poczułam coś mokrego na głowie. Okazało się, że Szczęsny wylał na mnie swoją wodę! Niby przypadkiem, ale śmiał się razem z innymi! Niewiele myśląc, wzięłam do ręki dwie inne butelki i zaczęłam wylewać na nich całą ich zawartość, gdzie popadnie! Mimo wszystko i tak cały dzień byłam na nich wkurzona. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Nie, Wojtek, już się nie gniewam…
-Serio??? To świetnie! Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy! Ty zawsze przynosisz nam szczęście!- i jak tu ich nie lubić???
-Miło mi to słyszeć, a teraz kładź się spać, bo jutro ważny dzień. Jak nie będziesz wyspany, będziesz do niczego, więc…
-Okay, okay, już idę się kłaść.. branoc…-wymamrotał.
-Dobranoc.- szepnęłam do telefonu. Szczęsny już się rozłączył. Westchnęłam. Jutro naprawdę czeka nas ciężki dzień. Wszystkich. Bez wyjątków. Jutro cała Polska będzie w stanie pełnej gotowości, ale przede wszystkim napięcia…
Biegłam ile sił w nogach. Szlag! Po cholerę mi były te balerinki?! Całe mnie obtarły! Nie mogłam wziąć normalnych trampek???- całą drogę obwiniałam siebie za odciski na moich stopach. Już prawie byłam na miejscu. Przy stadionie jak zwykle spodziewałam się korku, więc byłam na to przygotowana. Przynajmniej tak myślałam, bo korek był tak ogromny, że nawet gdybym była papieżem, nie dostałabym się do szatni tak szybko, jakbym chciała. Więc wysiadłam z samochodu (jak zawsze miałam odpowiednią eskortę, aby kibice mnie nie zamęczali i żebym dotarła na czas) i oto jestem!
Uff, dobiegłam! Matko, jaki tłok!
-Przepraszam, ja jestem…- nie dokończyłam, bo ochroniarz wnet mnie rozpoznał.
-Ach, pani Kowalewska, oczywiście. Chyba się trochę pani spóźniła…Są już dawno po treningu i ubierają się już do meczu.
-Dlatego chyba pan rozumie, że muszę być tam jak najszybciej.
-Oczywiście- kiwnął głową i podszedł ze mną do jakiegoś innego ochroniarza.
-Ta pani musi jak najszybciej znaleźć się w środku. To dla Ciebie chyba nie problem…?- drugi ochroniarz tylko kiwnął głową na znak, że rozumie, po czym skinął na mnie i doprowadził do jakiś drzwi od zaplecza. Trochę minęło, zanim rozpoznałam to miejsce, ale szybko zaczęłam je kojarzyć.
-Czy dalej poradzi sobie pani już sama?
-Tak…- mruknęłam trochę niepewnie.
-Na pewno?
-Na pewno.- tym razem pokiwałam jeszcze głową i zanim ów ochroniarz zdąrzył się zorientować, już byłam w środku.
Jejku, ile korytarzy! Na szczęście po chwili dotarłam już na ‘znajome ziemie’. I znów problem.
- Cholera, którą oni mieli szatnię???- spytałam siebie na głos. Zawsze przed meczem szłam do nich, aby omówić jeszcze jakieś szczegóły lub wymienić się informacjami, ewentualnie poprawić nasz rozkład, plan gry. Nigdy nie obawiałam się, czy zastanę ich w ubraniach czy bez, bo zawsze mieliśmy omówione pory spotkań, a oni i tak przebierali się w łazienkach. Ale wracając do szatni: są ich cztery. Dwie po prawej i dwie po lewej stronie. Hmmm…nie wiedząc czemu, wybrałam pierwszą po prawej. Nie powiem, żeby było to miłe wejście. Wręcz wpadłam jak burza.I od razu miałam ochotę stamtąd wyjść…
Oczywiście, a jakże by inaczej, wpadłam do szatni reprezentacji Portugalii. No tak, zapomniałam, jakie za zwyczaj mam szczęście. Wysłałam im krótkie, przelotne spojrzenie, w czasie którego zdąrzyłam zobaczyć ich wszystkich. Uf, na szczęście większość z nich była już ubrana, chyba tylko trójka osób nie miała koszulki. Ech, niby to dla mnie normlany widok- w końcu praktycznie codziennie pracuję z chłopakami i to piłkarzami, u których chodzenie bez koszulki jest tak naturalne, jak chodzenie w butach- ale gdy spojrzałam na gołą klatę jednego z nich…miałam ochotę wręcz zamruczeć…Zerknęłam szybko na jego twarz. O mój Boże! To Cristiano Ronaldo! No tak, tylko on może mieć ciało modela… No wiecie: kaloryfer, solarka i te sprawy.
To wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy. Gdy zorientowałam się, że to nie ta szatnia, chciałam ich szybko przeprosić, ale niezabardzo wiedziałam, w jakim języku. No kurczę, w końcu są tu nie tylko osoby z Portugali! Angielski? Hmmm…a jak nie wszyscy znają? Fuck.
-Eeee…i’m sorry…e, desculpe! Désolé?*- wybąkałam cała czerwona. Boże, jak ja kocham robić z siebie idiotkę! Patrzyli na mnie, jakbym przybyła do nich z kosmosu.
-Eeee … nada aconteceu …**- prawie szepnął jeden z nich. A ja czym prędzej się stamtąd wyniosłam. Nie no, wtopa na maksa!!!
Po chwili dotrłam do ‘swoich’.
-O, hej Sandra! Dobrze, że jesteś. Już myśleliśmy, że olałaś jeden z ważniejszych meczów w historii narodu!- rzucił Irek. Wzniosłam oczy do nieba. Cóż za miłe powitanie!
- Ej, co ty taka czerwona???- spytał Szczęsny, który w tej chwili wyglądał jak nieszczęsny…poważnie. Miał podkrążone oczy i na kilometr było widać, jak bardzo przejmuje się tym meczem. Jak wszyscy zresztą. I to właśnie w moim interesie było, żeby ich jakoś odstresować. Kurde, nie mamy za dużo czasu…Okay, niech będzie. Rozśmieszę ich, mi to zawsze pomaga.
-Wyobraźcie sobie, że pomyliłam szatnie!!!- zaczęłam im szczegółowo opowiadać, jak to się w ogóle stało. No, może pomijając ten nagi tors Cristiano…Kurczę, niby piłkarz jak piłkarz, wysportowany i tak dalej, ale…w sumie sama nie wiem. Jak można zauroczyć się samą klatą? No jak?! To pewnie przez ten stres…
Kiedy skończyłam im opowiadać, atmosfera znacznie się zmieniła. Dzięki śmiechowi, wszyscy stali się bardziej rozluźnieni. Miałam im do przekazania jeszcze jedną wiadomość, ale wolałam nie psuć im humoru przed meczem.
-Okay, chłopcy. To jest wasza szansa! To wasz czas! Czas na pokazanie, że Polska też potrafi grać! Czas, aby pokazać, że jesteście jednak warci grania w narodowej reprezentacji. Więc, pytam jeszcze raz: kto wygra???
-My!!!
-Kto?!
-My!!!
-Kto?!
-My!!!!
-A my to…
-POLSKA!!! Polska, biało-czerwoni!!!- i z takim właśnie okrzykiem wyszliśmy z szatni. Drużyna Portugalii już ustawiała się w korytarzu.Ttrochę dziwnie na nas spojrzeli… Jak to zwykle mawiają chłopcy: a kij im w oko! Oni na pewno nie stanowią tak fajnej drużyny jak my…
~~~~
Kiedy tylko zamknęły się drzwi szatni, mogłem w spokoju odetchnąć. Uff, nareszcie. Ach, te polski fanki…chyba jeszcze gorsze od innych. Najbardziej natarczywe. Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem. To w sumie nawet miłe…
-Co się tak szczerzysz, Cris? Czyżby to z powodu tej blondyneczki, która na siłę próbowała wcisnąć ci swój numer telefonu???- spytał Nani. Na myśl o tej lasce uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
-Dobra, chłopaki! Musimy wziąć się do roboty! Może Polska nie gra najlepiej, ale lepiej być czujnym. Nigdy nic nie wiadomo…Także przebierać się i chcę widzieć wspaniałą grę!- Paulo już na wstępie zaczął się do nas wydzierać. No tak, zależy mu na tym meczu chyba bardziej niż nam…
Dosłownie chwilkę potem prawie wszyscy byli już gotowi. Tylko niektórzy chodzili jeszcze bez koszulek, łącznie ze mną. Byłbym dawno gotowy, ale musiałem poprawić włosy. Znów zaczęły się skręcać i trzeba było postawić je na żel… ech… Właśnie miałem zakładać koszulkę, gdy ni stąd, ni z owąd, wpadła do nas jakaś dziewczyna. W ciągu sekundy ją zmierzyłem. Ocena: zarąbista laska. Patrzyła na nas zdezorientowanym wzrokiem. Zapewne sie pomyliła.
- Eeee…i’m sorry…e, desculpe! Désolé?- wydukała po chwili. Miałem ochotę się roześmiać, a jednocześnie bić jej brawo. Przemówiła do nas w trzech językach! Wow. Mimo, że to tylko jedno słowo i tak byłem pod wrażeniem. Jak wszyscy zresztą.
- Eeee … nic się nie stało …- odparł w języku porugalskim zszokowany Rolando***. Czyli że nie byłem sam. Laska zaraz później wyszła.
-O kurczę, kto to był?
-Matko, jaka laska!
-Czego tutaj szukała?
-Słyszeliście, zna 3 języki!
-Co tu robiła?
-Nie zgubiła się przypadkiem?- sekundę po jej wyjściu każdy zaczął zadawać pytania jeden przez drugiego. I tak nie znaliśmy na nie odpowiedzi, więc daliśmy sobie spokój. Po chwili usłyszeliśmy jakieś okrzyki w nieznajomym dla nas języku.
-I co, idziemy już?- spytałem.
-No chyba tak.- odparł Nani. Wyszliśmy ustawić się na korytarzu. Po chwili wyszła przeciwna drużyna, krzycząc w tym ich polskim języku. Z ich ‘śpiewów’ wyłapałem i zrozumiałem tylko ‘Polska’. Za nimi szła…właśnie ta dziewczyna! Jest z ich drużyny? Dziewczyna?! Kurczę, co to się dzieje w tej Polsce…
~~~~
Po chwili do ustawionych już piłkarzy dołączyły dzieci i wszyscy wyszli w stronę murawy, a ja za nimi. Tyle tylko, że tuż przy końcu skręciłam w prawo, aby dołączyć do Smudy.
***
Mecz przebiegał im nawet dobrze. Kurczę, mieli tyle okazji! Ale i tak byłam z nich dumna. Bo my kontra Portugalia? Na którym miejscu w rankingu FIFA są oni, a na którym my??? A nie dali nam rady! Nie powiem, byłam z tego powodu szalenie zadowolona. Cieszyłam się też z gry moich chłopaków. Przynajmniej wiem, że dokładnie odnoszą się do moich wskazówek i zaleceń.
Tak bardzo ważny dla nas mecz Polska-Portugalia, zakończył się remisem 0:0. Do końca miałam nadzieję na to, że nasi strzelą bramkę, ale cóż…trudno. I tak się cieszę.
***
Po tym całym meczu i wszystkim spotkaliśmy się na pustym już, prywatnym parkingu. „My”, czyli ja i moja ukochana drużyna. Miałam im do przekazania coś ważnego. Smuda już o tym wiedział, poinformowałam go już o tym wcześniej. Nie chciałam im o tym mówić, ale wiedziałam, że muszę. Należała im się prawda prosto w twarz, a nie za pośrednictwem Franciszka czy kogoś innego. Wiedziałam, ze nie będą zadowoleni; wręcz wściekli. Ale cóż…chyba wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, ze kiedyś do tego dojdzie…
- Dobra, chłopcy słuchajcie. Jest sprawa, dosyć ważna, o której powinniście wiedzieć…To nasze ostatnie pożegnanie…- palnęłam.
- Co?! Sandra! Umierasz??? O Boże! Sandra! Nie rób nam tego!!!- jak zwykle w panikę wpadł Szczęsny. Prawie się rozryczał. I tylko dlatego nie wybuchnęłam śmiechem.
- Nie, nie zamiarzam jeszcze umierać, Wojtek. Chodzi mi o to, że dziś ostatni raz salutuję i mówię ‘See ya’**** do Was. Bo…niedługo wyjeżdżam do Anglii, a konkretnie do Londynu…
- Robisz sobie wakacje? Ale przecież mamy luty…- odparł cicho Jeleń.
- Nie, to nie są wakacje. Posłuchajcie: dostałam propozycję wprost nie do odrzucenia…
- Czyli że co? Zostawiasz nas?!- odparł już wcale nie tak mile Wojtek. Ech, zaczyna się.
- Nie, to nie tak! Nie zostawiam Was, ale muszę Was opuścic…-no tak, nigdy nie byłam mistrzynią przemówień…
- Sandra ma na myśli to, że zaproponowano jej pracę na próbę w samym klubie Chelsea! Wiecie, jaka to dla niej szansa? Sam osobiście namawiałem ją do zgodzenia się. Zresztą są teraz telefony, komputery itd. Wciąż możecie się z nią kontaktować! Poza tym, Sandra obiecała nam przesyłać rozkłady gry itp., gdybyśmy potrzebowali. A wy jeszcze marudzicie…- posłałam Frankowi spojrzenie mówiące: ‘ dzięki ci, o ty, któryś uratował mi przed sekundą życie’. On tylko mrugnął i oddalił się gdzieś na chwilę. Teraz moja kolej…
- To, co mówił Smuda jest szczerą prawdą. Bo wiecie…chciałabym sprawdzić się też w innych klubach, zobaczyć, ocenić, jakie mam możliwości…no wiecie…- kurczę, dalej patrzyli na mnie ‘spod byka’.
- Nie ma sprawy mała!- Jeleń w jednej sekundzie unosił mnie w powietrzu. przestraszona pisnęłam.
- Dobra, dobra, to fajnie, swietnie, ale postaw mnie z powrotem na ziemi!- wrzeszczałam. Irek mnie posłuchał.
- Okay, ale w zamian za to, pozwolisz nam odprawić ci pożegnalne przyjęcie, zgoda?- kiwnęłam głową, bo i tak nie miałam wyjścia. Oni byli gotowi nawet polecieć tam ze mną.
- A kiedy tam jedziesz?- spytał Szczęsny.
-Hmm…bodajże w sobotę, a co?
-Dobra, jakoś uda nam się wszystko zrobić, chyba się wyrobimy, c’nie, chłopaki?- spytał, a reszta od razu pokiwała energicznie głowami.
-Normalnie kocham Was!- powiedziałam, a oni wyszczerzyli się do mnie. Dosłownie sekundę potem podszedł do mnie Smuda.
-Sandro, przepraszam, że Wam przerywam, ale ktoś koniecznie chce cię poznać…
- W sumie to i tak kończyliśmy.- odparłam- Dobra, chłopaki. To: ‘See ya’!- zasalutowałam i odeszłam ze Smudą. „See ya!”- usłyszałam tylko za sobą. Po chwili już wiedziałam, gdzie idziemy.
- Po co do nich idziemy?- odparłam z nutką paniki w głosie, gdy zbliżaliśmy się do reprezentacji Portugalii.
-Och, zobaczysz!- odpowiedział Franek. Właśnie doszliśmy do nich. Dopiero teraz zauważyłam, że stał tam też ich trener.
- Paulo, przedstawiam ci moją prawą rękę, a może i nawet mózg, Sandrę Kowalewską- powiedział Smuda po angielsku. Hmmm…to miłe, że nazwał mnie’ swoją prawą ręką a nawet mózgiem’.
- Miło mi, Sandra.- powtórzyłam swoje imię i podałam mu rękę.
- Paulo Bento i mnie jest jeszcze bardziej miło- odparł, po czym uniósł moją rekę do swoich ust i lekko cmoknął. Uuuuu, dżentelmen…Uśmiechnęłam się tylko.
- A ile właściwie jesteś hmmm…prawą ręką Franciszka?- spytał. Pomyślmy…o, już trochę tu jestem…
- Właściwie to już prawie dwa lata. – odpowiedziałam.
- Aha. A jeśli mogę wiedzieć: czym tak właściwie się zajmujesz?
- Hmmm…moja praca polega na m.in. opracowywaniu teorii naszej gry, jej rozkładu, umieszczeniu zawodników, zmian, itp. Poza tym też często ich trenuję, przygotowuję i motywuję do gry.- Paulo się uśmiechnął.
- A więc rzeczywiście jesteś jego prawą reką- kiwnął na Smudę- możnaby powiedzieć, że zastępcą.
- Muszę przyznać, że trochę się dzisiaj tobie w czasie gry przyglądałem- dodał po chwili, a mnie zamurowało. Przyglądał mi się???- i wyglądałaś, jakbyś cały czas nad czymś intensywnie pracowała, nawet coś do siebie szeptałaś…- no tak! W jego oczach pewnie wyszłam na totalną wariatkę!
- Bo ja eee…ja w sumie cały czas opracowywuję jakiś nowy rozkład gry i tak dalej…staram się też dopingować moich kolegów, w tym celu też obserwuję grę przeciwników, żeby wiedzieć, jak oni mogliby zagrać, tak żeby zdobyc gola, zaskoczyć przeciwnika, poprawić się…- chyba powinnam ugryźć się w język.
-Hmmmm…- Paulo zastanowił się prez chwilę, która była dla mnie wiecznością- to bardzo interesujące. Słuchaj, masz już jakieś plany na przyszłość, względem piłki nożnej?
- No w sumie to tak… za parę dni jadę do Londynu, popróbować trochę swoich sił w drużynie Chelsea…- odparłam nieśmiało.
- No cóż…to chyba dobrze?- pokiwałam głową na znak odpowiedzi- A planujesz już coś po pracy w Chelsea? – spytał po chwili.
-Nie.- odpowiedziałam.
- A czy…nie zechciałabyś popracować trochę u nas? A może raczej w Realu Madryt? Jose Mourinho był tobą zachwycony…bardzo chciałby, abyś była też jego zastępcą.- myślałam, że szczęka za chwilę spadnie mi na chodnik. Mój Boże!!! Ja w Realu Madryt? Nie dość, że Chelsea, to teraz jeszcze oni?! Jejku…dwa lata temu nawet nie śniło mi się, że będę kimś tak ważnym i rozchwytywanym w klubach…marzenia jednak się spełniają!
- Ależ tak, oczywiście! Nie wiem tylko jeszcze, ile będę w Chelsea…- powiedziałam.
- Hmmm…myślę, że w razie czego się z nami skontaktujesz. Franciszek ma nasz nr telefonu. Dziękuję za przemiłą rozmowę i mam nadzieję, że do zobaczenia!- odpowiedział, po czym-ponownie- ucałował moją rękę i oddalił się z resztą drużyny do autokaru. Nawet nie zdążyłam odpowiedzieć. Udałam sie wraz ze Smudą do w stronę naszych samochodów.
______________________________________________
Pierwszy rozdział za nami.
Jak widzicie, już pewne fakty zostały zmienione. Mam ‘powrót do przeszłości’. A właśnie- względem powrotu do ów meczu- TU macie takie jakby streszczenie tej gry Chętnych zapraszam do oglądnięcia, to naprawde tylko chwilka, a można podziwiać naszego wspaniałego bramkarza Szczęsnego. Ja osobiście jestem z niego dumna
Jeśli chodzi o Sandrę Kowalewską, to TAK mniej więcej wyglądała. Oczami wyobraźni dodajcie tylko płaszczyk =)
*wszystko oznacza ‘przepraszam’ w języku: angielskim, portugalskim i francuskim
** ‘nic się nie stało’ po portugalsku.
*** nie, to nie pomyłka ) jest taki zawodnik jak Rolando. Tak, wiem, bardzo przybliżone do Ronaldo ;D
**** to taki jakby ‘znak firmowy’, czy ‘rozpoznawczy’ Sandry. Przykłada dwa złączone palce prawej ręki do czoła, po sekundzie je zdejmuje, mówiąc: „See ya”, czyli do zobaczenia
Na dzisiaj to wszystko. Notki będę starała się dodawać regularnie, może hmmm…co sobotę? Zobaczymy.
A na razie miłego czytania
See ya!
-Halo..?- bąknęłam cichym i niewyraźnym głosem.
-Sandra?- usłyszałam po drugiej stronie.
-Szczęsny???- no tak, nie spojrzałam nawet na wyświetlacz. Albo raczej nie mogłam, gdyż światło mojego wyświetlacza było dla mnie w tej chwili bardzo oślepiające.
-No tak.
-O matko, czego ty chcesz ode mnie o tej porze?!
-Jak to ‘o tej porze’? Jest dopiero po 22!- odparł, jakby była to godzina 18.
- Może dla Ciebie dopiero, ale dla mnie to dość późno, patrząc na następny dzień, który będzie chyba najcięższym dniem ever. Czego ty w ogóle chcesz???
- A no właśnie..bo ten…słuchaj… wiem, jaki jutro dzień i co będzie. Dlatego chciałbym się Ciebie spytać, czy będziesz jutro za mnie trzymać kciuki?- spytał nieśmiało.
-Że co?! Słuchaj, mógłbyś powtórzyć?- nie wierzyłam w to, co usłyszałam. Budzi mnie tylko po to, żeby spytać, czy będę jutro za niego trzymać kciuki?! Przecież odpowiedź była nawet oczywista!
- No…czy będziesz trzymać jutro za mnie kciuki?
- Ja nie mogę- roześmiałam się do słuchawki- oczywiście że tak, głuptasie! Przecież jesteś w Polskiej drużynie!
-Czyli że…już nie gniewasz się za tę wodę???- mimowolnie przypomniała mi się scena z dzisiejszego treningu: kończylismy właśnie ćwiczyć. Chłopcy jak zwykle ‘rzucili się’ na karton pełen małych butelek wody. Podeszłam razem z nimi, bo myślałam, że chociaż raz się napiję. Nigdy nie korzystałam z tych wód, bo zawsze miałam ze sobą coś do picia. Dzisiaj o tym zapomniałam. Zapewne z przejęcia. Ledwo dostałam się do tych butelek, a już poczułam coś mokrego na głowie. Okazało się, że Szczęsny wylał na mnie swoją wodę! Niby przypadkiem, ale śmiał się razem z innymi! Niewiele myśląc, wzięłam do ręki dwie inne butelki i zaczęłam wylewać na nich całą ich zawartość, gdzie popadnie! Mimo wszystko i tak cały dzień byłam na nich wkurzona. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Nie, Wojtek, już się nie gniewam…
-Serio??? To świetnie! Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy! Ty zawsze przynosisz nam szczęście!- i jak tu ich nie lubić???
-Miło mi to słyszeć, a teraz kładź się spać, bo jutro ważny dzień. Jak nie będziesz wyspany, będziesz do niczego, więc…
-Okay, okay, już idę się kłaść.. branoc…-wymamrotał.
-Dobranoc.- szepnęłam do telefonu. Szczęsny już się rozłączył. Westchnęłam. Jutro naprawdę czeka nas ciężki dzień. Wszystkich. Bez wyjątków. Jutro cała Polska będzie w stanie pełnej gotowości, ale przede wszystkim napięcia…
Biegłam ile sił w nogach. Szlag! Po cholerę mi były te balerinki?! Całe mnie obtarły! Nie mogłam wziąć normalnych trampek???- całą drogę obwiniałam siebie za odciski na moich stopach. Już prawie byłam na miejscu. Przy stadionie jak zwykle spodziewałam się korku, więc byłam na to przygotowana. Przynajmniej tak myślałam, bo korek był tak ogromny, że nawet gdybym była papieżem, nie dostałabym się do szatni tak szybko, jakbym chciała. Więc wysiadłam z samochodu (jak zawsze miałam odpowiednią eskortę, aby kibice mnie nie zamęczali i żebym dotarła na czas) i oto jestem!
Uff, dobiegłam! Matko, jaki tłok!
-Przepraszam, ja jestem…- nie dokończyłam, bo ochroniarz wnet mnie rozpoznał.
-Ach, pani Kowalewska, oczywiście. Chyba się trochę pani spóźniła…Są już dawno po treningu i ubierają się już do meczu.
-Dlatego chyba pan rozumie, że muszę być tam jak najszybciej.
-Oczywiście- kiwnął głową i podszedł ze mną do jakiegoś innego ochroniarza.
-Ta pani musi jak najszybciej znaleźć się w środku. To dla Ciebie chyba nie problem…?- drugi ochroniarz tylko kiwnął głową na znak, że rozumie, po czym skinął na mnie i doprowadził do jakiś drzwi od zaplecza. Trochę minęło, zanim rozpoznałam to miejsce, ale szybko zaczęłam je kojarzyć.
-Czy dalej poradzi sobie pani już sama?
-Tak…- mruknęłam trochę niepewnie.
-Na pewno?
-Na pewno.- tym razem pokiwałam jeszcze głową i zanim ów ochroniarz zdąrzył się zorientować, już byłam w środku.
Jejku, ile korytarzy! Na szczęście po chwili dotarłam już na ‘znajome ziemie’. I znów problem.
- Cholera, którą oni mieli szatnię???- spytałam siebie na głos. Zawsze przed meczem szłam do nich, aby omówić jeszcze jakieś szczegóły lub wymienić się informacjami, ewentualnie poprawić nasz rozkład, plan gry. Nigdy nie obawiałam się, czy zastanę ich w ubraniach czy bez, bo zawsze mieliśmy omówione pory spotkań, a oni i tak przebierali się w łazienkach. Ale wracając do szatni: są ich cztery. Dwie po prawej i dwie po lewej stronie. Hmmm…nie wiedząc czemu, wybrałam pierwszą po prawej. Nie powiem, żeby było to miłe wejście. Wręcz wpadłam jak burza.I od razu miałam ochotę stamtąd wyjść…
Oczywiście, a jakże by inaczej, wpadłam do szatni reprezentacji Portugalii. No tak, zapomniałam, jakie za zwyczaj mam szczęście. Wysłałam im krótkie, przelotne spojrzenie, w czasie którego zdąrzyłam zobaczyć ich wszystkich. Uf, na szczęście większość z nich była już ubrana, chyba tylko trójka osób nie miała koszulki. Ech, niby to dla mnie normlany widok- w końcu praktycznie codziennie pracuję z chłopakami i to piłkarzami, u których chodzenie bez koszulki jest tak naturalne, jak chodzenie w butach- ale gdy spojrzałam na gołą klatę jednego z nich…miałam ochotę wręcz zamruczeć…Zerknęłam szybko na jego twarz. O mój Boże! To Cristiano Ronaldo! No tak, tylko on może mieć ciało modela… No wiecie: kaloryfer, solarka i te sprawy.
To wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy. Gdy zorientowałam się, że to nie ta szatnia, chciałam ich szybko przeprosić, ale niezabardzo wiedziałam, w jakim języku. No kurczę, w końcu są tu nie tylko osoby z Portugali! Angielski? Hmmm…a jak nie wszyscy znają? Fuck.
-Eeee…i’m sorry…e, desculpe! Désolé?*- wybąkałam cała czerwona. Boże, jak ja kocham robić z siebie idiotkę! Patrzyli na mnie, jakbym przybyła do nich z kosmosu.
-Eeee … nada aconteceu …**- prawie szepnął jeden z nich. A ja czym prędzej się stamtąd wyniosłam. Nie no, wtopa na maksa!!!
Po chwili dotrłam do ‘swoich’.
-O, hej Sandra! Dobrze, że jesteś. Już myśleliśmy, że olałaś jeden z ważniejszych meczów w historii narodu!- rzucił Irek. Wzniosłam oczy do nieba. Cóż za miłe powitanie!
- Ej, co ty taka czerwona???- spytał Szczęsny, który w tej chwili wyglądał jak nieszczęsny…poważnie. Miał podkrążone oczy i na kilometr było widać, jak bardzo przejmuje się tym meczem. Jak wszyscy zresztą. I to właśnie w moim interesie było, żeby ich jakoś odstresować. Kurde, nie mamy za dużo czasu…Okay, niech będzie. Rozśmieszę ich, mi to zawsze pomaga.
-Wyobraźcie sobie, że pomyliłam szatnie!!!- zaczęłam im szczegółowo opowiadać, jak to się w ogóle stało. No, może pomijając ten nagi tors Cristiano…Kurczę, niby piłkarz jak piłkarz, wysportowany i tak dalej, ale…w sumie sama nie wiem. Jak można zauroczyć się samą klatą? No jak?! To pewnie przez ten stres…
Kiedy skończyłam im opowiadać, atmosfera znacznie się zmieniła. Dzięki śmiechowi, wszyscy stali się bardziej rozluźnieni. Miałam im do przekazania jeszcze jedną wiadomość, ale wolałam nie psuć im humoru przed meczem.
-Okay, chłopcy. To jest wasza szansa! To wasz czas! Czas na pokazanie, że Polska też potrafi grać! Czas, aby pokazać, że jesteście jednak warci grania w narodowej reprezentacji. Więc, pytam jeszcze raz: kto wygra???
-My!!!
-Kto?!
-My!!!
-Kto?!
-My!!!!
-A my to…
-POLSKA!!! Polska, biało-czerwoni!!!- i z takim właśnie okrzykiem wyszliśmy z szatni. Drużyna Portugalii już ustawiała się w korytarzu.Ttrochę dziwnie na nas spojrzeli… Jak to zwykle mawiają chłopcy: a kij im w oko! Oni na pewno nie stanowią tak fajnej drużyny jak my…
~~~~
Kiedy tylko zamknęły się drzwi szatni, mogłem w spokoju odetchnąć. Uff, nareszcie. Ach, te polski fanki…chyba jeszcze gorsze od innych. Najbardziej natarczywe. Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem. To w sumie nawet miłe…
-Co się tak szczerzysz, Cris? Czyżby to z powodu tej blondyneczki, która na siłę próbowała wcisnąć ci swój numer telefonu???- spytał Nani. Na myśl o tej lasce uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
-Dobra, chłopaki! Musimy wziąć się do roboty! Może Polska nie gra najlepiej, ale lepiej być czujnym. Nigdy nic nie wiadomo…Także przebierać się i chcę widzieć wspaniałą grę!- Paulo już na wstępie zaczął się do nas wydzierać. No tak, zależy mu na tym meczu chyba bardziej niż nam…
Dosłownie chwilkę potem prawie wszyscy byli już gotowi. Tylko niektórzy chodzili jeszcze bez koszulek, łącznie ze mną. Byłbym dawno gotowy, ale musiałem poprawić włosy. Znów zaczęły się skręcać i trzeba było postawić je na żel… ech… Właśnie miałem zakładać koszulkę, gdy ni stąd, ni z owąd, wpadła do nas jakaś dziewczyna. W ciągu sekundy ją zmierzyłem. Ocena: zarąbista laska. Patrzyła na nas zdezorientowanym wzrokiem. Zapewne sie pomyliła.
- Eeee…i’m sorry…e, desculpe! Désolé?- wydukała po chwili. Miałem ochotę się roześmiać, a jednocześnie bić jej brawo. Przemówiła do nas w trzech językach! Wow. Mimo, że to tylko jedno słowo i tak byłem pod wrażeniem. Jak wszyscy zresztą.
- Eeee … nic się nie stało …- odparł w języku porugalskim zszokowany Rolando***. Czyli że nie byłem sam. Laska zaraz później wyszła.
-O kurczę, kto to był?
-Matko, jaka laska!
-Czego tutaj szukała?
-Słyszeliście, zna 3 języki!
-Co tu robiła?
-Nie zgubiła się przypadkiem?- sekundę po jej wyjściu każdy zaczął zadawać pytania jeden przez drugiego. I tak nie znaliśmy na nie odpowiedzi, więc daliśmy sobie spokój. Po chwili usłyszeliśmy jakieś okrzyki w nieznajomym dla nas języku.
-I co, idziemy już?- spytałem.
-No chyba tak.- odparł Nani. Wyszliśmy ustawić się na korytarzu. Po chwili wyszła przeciwna drużyna, krzycząc w tym ich polskim języku. Z ich ‘śpiewów’ wyłapałem i zrozumiałem tylko ‘Polska’. Za nimi szła…właśnie ta dziewczyna! Jest z ich drużyny? Dziewczyna?! Kurczę, co to się dzieje w tej Polsce…
~~~~
Po chwili do ustawionych już piłkarzy dołączyły dzieci i wszyscy wyszli w stronę murawy, a ja za nimi. Tyle tylko, że tuż przy końcu skręciłam w prawo, aby dołączyć do Smudy.
***
Mecz przebiegał im nawet dobrze. Kurczę, mieli tyle okazji! Ale i tak byłam z nich dumna. Bo my kontra Portugalia? Na którym miejscu w rankingu FIFA są oni, a na którym my??? A nie dali nam rady! Nie powiem, byłam z tego powodu szalenie zadowolona. Cieszyłam się też z gry moich chłopaków. Przynajmniej wiem, że dokładnie odnoszą się do moich wskazówek i zaleceń.
Tak bardzo ważny dla nas mecz Polska-Portugalia, zakończył się remisem 0:0. Do końca miałam nadzieję na to, że nasi strzelą bramkę, ale cóż…trudno. I tak się cieszę.
***
Po tym całym meczu i wszystkim spotkaliśmy się na pustym już, prywatnym parkingu. „My”, czyli ja i moja ukochana drużyna. Miałam im do przekazania coś ważnego. Smuda już o tym wiedział, poinformowałam go już o tym wcześniej. Nie chciałam im o tym mówić, ale wiedziałam, że muszę. Należała im się prawda prosto w twarz, a nie za pośrednictwem Franciszka czy kogoś innego. Wiedziałam, ze nie będą zadowoleni; wręcz wściekli. Ale cóż…chyba wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, ze kiedyś do tego dojdzie…
- Dobra, chłopcy słuchajcie. Jest sprawa, dosyć ważna, o której powinniście wiedzieć…To nasze ostatnie pożegnanie…- palnęłam.
- Co?! Sandra! Umierasz??? O Boże! Sandra! Nie rób nam tego!!!- jak zwykle w panikę wpadł Szczęsny. Prawie się rozryczał. I tylko dlatego nie wybuchnęłam śmiechem.
- Nie, nie zamiarzam jeszcze umierać, Wojtek. Chodzi mi o to, że dziś ostatni raz salutuję i mówię ‘See ya’**** do Was. Bo…niedługo wyjeżdżam do Anglii, a konkretnie do Londynu…
- Robisz sobie wakacje? Ale przecież mamy luty…- odparł cicho Jeleń.
- Nie, to nie są wakacje. Posłuchajcie: dostałam propozycję wprost nie do odrzucenia…
- Czyli że co? Zostawiasz nas?!- odparł już wcale nie tak mile Wojtek. Ech, zaczyna się.
- Nie, to nie tak! Nie zostawiam Was, ale muszę Was opuścic…-no tak, nigdy nie byłam mistrzynią przemówień…
- Sandra ma na myśli to, że zaproponowano jej pracę na próbę w samym klubie Chelsea! Wiecie, jaka to dla niej szansa? Sam osobiście namawiałem ją do zgodzenia się. Zresztą są teraz telefony, komputery itd. Wciąż możecie się z nią kontaktować! Poza tym, Sandra obiecała nam przesyłać rozkłady gry itp., gdybyśmy potrzebowali. A wy jeszcze marudzicie…- posłałam Frankowi spojrzenie mówiące: ‘ dzięki ci, o ty, któryś uratował mi przed sekundą życie’. On tylko mrugnął i oddalił się gdzieś na chwilę. Teraz moja kolej…
- To, co mówił Smuda jest szczerą prawdą. Bo wiecie…chciałabym sprawdzić się też w innych klubach, zobaczyć, ocenić, jakie mam możliwości…no wiecie…- kurczę, dalej patrzyli na mnie ‘spod byka’.
- Nie ma sprawy mała!- Jeleń w jednej sekundzie unosił mnie w powietrzu. przestraszona pisnęłam.
- Dobra, dobra, to fajnie, swietnie, ale postaw mnie z powrotem na ziemi!- wrzeszczałam. Irek mnie posłuchał.
- Okay, ale w zamian za to, pozwolisz nam odprawić ci pożegnalne przyjęcie, zgoda?- kiwnęłam głową, bo i tak nie miałam wyjścia. Oni byli gotowi nawet polecieć tam ze mną.
- A kiedy tam jedziesz?- spytał Szczęsny.
-Hmm…bodajże w sobotę, a co?
-Dobra, jakoś uda nam się wszystko zrobić, chyba się wyrobimy, c’nie, chłopaki?- spytał, a reszta od razu pokiwała energicznie głowami.
-Normalnie kocham Was!- powiedziałam, a oni wyszczerzyli się do mnie. Dosłownie sekundę potem podszedł do mnie Smuda.
-Sandro, przepraszam, że Wam przerywam, ale ktoś koniecznie chce cię poznać…
- W sumie to i tak kończyliśmy.- odparłam- Dobra, chłopaki. To: ‘See ya’!- zasalutowałam i odeszłam ze Smudą. „See ya!”- usłyszałam tylko za sobą. Po chwili już wiedziałam, gdzie idziemy.
- Po co do nich idziemy?- odparłam z nutką paniki w głosie, gdy zbliżaliśmy się do reprezentacji Portugalii.
-Och, zobaczysz!- odpowiedział Franek. Właśnie doszliśmy do nich. Dopiero teraz zauważyłam, że stał tam też ich trener.
- Paulo, przedstawiam ci moją prawą rękę, a może i nawet mózg, Sandrę Kowalewską- powiedział Smuda po angielsku. Hmmm…to miłe, że nazwał mnie’ swoją prawą ręką a nawet mózgiem’.
- Miło mi, Sandra.- powtórzyłam swoje imię i podałam mu rękę.
- Paulo Bento i mnie jest jeszcze bardziej miło- odparł, po czym uniósł moją rekę do swoich ust i lekko cmoknął. Uuuuu, dżentelmen…Uśmiechnęłam się tylko.
- A ile właściwie jesteś hmmm…prawą ręką Franciszka?- spytał. Pomyślmy…o, już trochę tu jestem…
- Właściwie to już prawie dwa lata. – odpowiedziałam.
- Aha. A jeśli mogę wiedzieć: czym tak właściwie się zajmujesz?
- Hmmm…moja praca polega na m.in. opracowywaniu teorii naszej gry, jej rozkładu, umieszczeniu zawodników, zmian, itp. Poza tym też często ich trenuję, przygotowuję i motywuję do gry.- Paulo się uśmiechnął.
- A więc rzeczywiście jesteś jego prawą reką- kiwnął na Smudę- możnaby powiedzieć, że zastępcą.
- Muszę przyznać, że trochę się dzisiaj tobie w czasie gry przyglądałem- dodał po chwili, a mnie zamurowało. Przyglądał mi się???- i wyglądałaś, jakbyś cały czas nad czymś intensywnie pracowała, nawet coś do siebie szeptałaś…- no tak! W jego oczach pewnie wyszłam na totalną wariatkę!
- Bo ja eee…ja w sumie cały czas opracowywuję jakiś nowy rozkład gry i tak dalej…staram się też dopingować moich kolegów, w tym celu też obserwuję grę przeciwników, żeby wiedzieć, jak oni mogliby zagrać, tak żeby zdobyc gola, zaskoczyć przeciwnika, poprawić się…- chyba powinnam ugryźć się w język.
-Hmmmm…- Paulo zastanowił się prez chwilę, która była dla mnie wiecznością- to bardzo interesujące. Słuchaj, masz już jakieś plany na przyszłość, względem piłki nożnej?
- No w sumie to tak… za parę dni jadę do Londynu, popróbować trochę swoich sił w drużynie Chelsea…- odparłam nieśmiało.
- No cóż…to chyba dobrze?- pokiwałam głową na znak odpowiedzi- A planujesz już coś po pracy w Chelsea? – spytał po chwili.
-Nie.- odpowiedziałam.
- A czy…nie zechciałabyś popracować trochę u nas? A może raczej w Realu Madryt? Jose Mourinho był tobą zachwycony…bardzo chciałby, abyś była też jego zastępcą.- myślałam, że szczęka za chwilę spadnie mi na chodnik. Mój Boże!!! Ja w Realu Madryt? Nie dość, że Chelsea, to teraz jeszcze oni?! Jejku…dwa lata temu nawet nie śniło mi się, że będę kimś tak ważnym i rozchwytywanym w klubach…marzenia jednak się spełniają!
- Ależ tak, oczywiście! Nie wiem tylko jeszcze, ile będę w Chelsea…- powiedziałam.
- Hmmm…myślę, że w razie czego się z nami skontaktujesz. Franciszek ma nasz nr telefonu. Dziękuję za przemiłą rozmowę i mam nadzieję, że do zobaczenia!- odpowiedział, po czym-ponownie- ucałował moją rękę i oddalił się z resztą drużyny do autokaru. Nawet nie zdążyłam odpowiedzieć. Udałam sie wraz ze Smudą do w stronę naszych samochodów.
______________________________________________
Pierwszy rozdział za nami.
Jak widzicie, już pewne fakty zostały zmienione. Mam ‘powrót do przeszłości’. A właśnie- względem powrotu do ów meczu- TU macie takie jakby streszczenie tej gry Chętnych zapraszam do oglądnięcia, to naprawde tylko chwilka, a można podziwiać naszego wspaniałego bramkarza Szczęsnego. Ja osobiście jestem z niego dumna
Jeśli chodzi o Sandrę Kowalewską, to TAK mniej więcej wyglądała. Oczami wyobraźni dodajcie tylko płaszczyk =)
*wszystko oznacza ‘przepraszam’ w języku: angielskim, portugalskim i francuskim
** ‘nic się nie stało’ po portugalsku.
*** nie, to nie pomyłka ) jest taki zawodnik jak Rolando. Tak, wiem, bardzo przybliżone do Ronaldo ;D
**** to taki jakby ‘znak firmowy’, czy ‘rozpoznawczy’ Sandry. Przykłada dwa złączone palce prawej ręki do czoła, po sekundzie je zdejmuje, mówiąc: „See ya”, czyli do zobaczenia
Na dzisiaj to wszystko. Notki będę starała się dodawać regularnie, może hmmm…co sobotę? Zobaczymy.
A na razie miłego czytania
See ya!
poniedziałek, 21 stycznia 2013
Słowem wstępu...
Ten blog miał początek na innej stronie. Przenoszę go tu i mam zamiar dodać wszystkie notki od nowa.
Tak było tam:
Tak było tam:
Witam na moim blogu!
Jak zapewne się domyślacie, tematem przewodnim będzie piłka nożna. Nie, nie taka, jaką uwielbiają chłopcy. Na blogu tym, co prawda, znajdzie się miejsce na mecze,drużyny itp., jednak ja chcę opisać fikcyjną opowieść miłosną, która miała miejsce właśnie w tej branży.
Ponieważ bardziej bliska niż inne państwa jest mi Polska, główna bohaterke będzie właśnie Polką.
Na potrzeby opowiadania będę musiała zmienić pewne fakty o tych prawdziwych bohaterach. Przede wszystkim ich rodzinę (np. dziewczyny, narzeczone, dzieci). Mogę też pisać o meczach, które już miały miejsce i zmienić bieg ich wydarzeń. Mogę też jakieś wymyśleć.
Mam nadzieję, że zrozumiecie.
Jak zapewne się domyślacie, tematem przewodnim będzie piłka nożna. Nie, nie taka, jaką uwielbiają chłopcy. Na blogu tym, co prawda, znajdzie się miejsce na mecze,drużyny itp., jednak ja chcę opisać fikcyjną opowieść miłosną, która miała miejsce właśnie w tej branży.
Ponieważ bardziej bliska niż inne państwa jest mi Polska, główna bohaterke będzie właśnie Polką.
Na potrzeby opowiadania będę musiała zmienić pewne fakty o tych prawdziwych bohaterach. Przede wszystkim ich rodzinę (np. dziewczyny, narzeczone, dzieci). Mogę też pisać o meczach, które już miały miejsce i zmienić bieg ich wydarzeń. Mogę też jakieś wymyśleć.
Mam nadzieję, że zrozumiecie.
Jako, że blog jest kategorii FanFiction, będzie to typowy fanfik. A co, nie może?
Subskrybuj:
Posty (Atom)