poniedziałek, 4 lutego 2013

Rozdział 5: Kartki z pamiętnika & Pracę czas zacząć!

Miesiąc zleciał jak z bicza strzelił. I mimo że nie mieliśmy dużo czasu na poznanie się, szybko zdobyłam sympatię chłopaków z drużyny i vice versa. Pomijając Torresa, najbardziej zaprzyjaźniłam się z Drogbą, Luizem, Terrym i Lampardem. Dlatego tym bardziej zasmuciła mnie wieść o planach Didiera. Pamiętam to jak dziś:

Wiał chłodny wiatr, a niebo było zachmurzone. Nie przeszkadzało to jednak grupie chłopaków, ćwiczących teraz na boisku. Siedziałam na ławce, co i rusz rzucając jakieś uwagi, gdy przysiadł się do mnie Drogba.
- Czego nie ćwiczysz?
- Słuchaj, musimy porozmawiać…
- Jeśli to znów jakieś wenętrzne rozterki, to gabinet psychologa jest tam- ręką wskazałam mu kierunek. W ciągu dwóch dni pożałowałam tego, że wygadałam się na temat mojego dyplomu z psychologii. Od tamtej pory przychodzili do mnie z byle błahostką.
- Nie, ale mam zamiar coś zrobić i chcę, abyś dowiedziała się o tym pierwsza.- rozszerzyłam oczy. Przestraszyłam się nie na żarty. Czyżby chciał wyrządzić sobie jakąś krzywdę?
- Mój Boże, co masz zamiar zrobić?!
- Nic złego, nie martw się…- uśmiechnął się, lecz za chwilę zmarszczył brwi- Przynajmniej tak myślę, że nic złego…
- Dobra, błagam, po prostu powiedz mi to, bo za chwilę dostanę zawału…- mruknęłam.
Wziął głęboki wdech, po czym szybko powiedział:
- Mam zamiar odejść z Chelsea.- zakrztusiłam się wodą, którą w tamtej chwili piłam. Aż zwróciłam uwagę resztę drużyny.
- Wszystko w porządku?- krzyknął Torri. Podniosłam kciuk w górę; to wszystko, na co było mnie stać w tamtej chwili. Didier poklepał mnie po plecach.
- Już lepiej?- spytał z troską.
- Nie, wcale nie jest lepiej.- wykrztusiłam w końcu- Dlaczego chcesz nas opuścic???- powiedziałam „nas”, a przecież nie wiadomo, jak długo tu jeszcze będę…
- Posłuchaj…jestem tu już 8 lat…
- I co? Masz dość?!- weszłam mu w słowo. Ach, te moje maniery…Ale tak to już ze mną jest, kiedy się zdenerwuję.
- Nie, nie przerywaj mi! Po prostu…czuję, że to już koniec. Wygraliśmy Ligę Mistrzów, a tego trofeum brakowało mi najbardziej. Ostatni raz zagram w Brazylii, dla reprezentacji.
- Czyli że…?- znów mu przerwałam.
- Tak, międzynarodową karierę zakończę po Mistrzostwach Świata w 2014 roku*.- wydałam z siebie westchnienie ulgi.
- Cóż, jeśli jesteś pewien…to nie mam prawa się wtrącać w twoje zdanie.- przytulił mnie do siebie.
- Zobaczysz, wszystko będzie w porządku- szepnął i poszedł na boisku przy akompaniamencie gwizdów swoich kolegów. A ja nie wiedziałam, czy to, co powiedział, tyczy się bardziej jego, czy mnie…

I tak oto jako pierwsza dowiedziałam się o odejściu Didiera. Niedługo potem w prasie i na świecie aż huczało o tym.
Tydzień przed EURO wróciłam do Polski. Mimo, że pochodzę z Dolnegośląska i właśnie tam chciałam się udać, przyleciałam prosto do Warszawy, do moich chłopaków.
Śmiało można stwierdzić, że radości nie było końca. Nikt nie czuł żadnych nerwów ani presji związanych z EURO. I to mi się podoba!

Albo raczej podobało…

08.06.12

Zwarci i gotowi czekaliśmy na rozpoczęcie meczu. W tym momencie nie wiedziałam, kto bardziej się denerwuje: oni, czy ja? Tak, to na pewno ja.
- Spokojnie, wszystko będzie ok. Są dobrze przygotowani- Smuda poklepał mnie po plecach, ale ja nie byłam tego taka pewna. Bo to nie ja ich przygotowywałam.
Dlaczego?
A no dlatego, że UEFA nie życzała sobie, żeby któraś (w tym przypadku nasza) reprezentacja miała dwóch trenerów. I mimo, że we wszelkich dokumentach jestem wpisana jako zastępca owego trenera, nie miałam prawa się wtrącać. Byłam więc zmuszona pełnić funkcję głównie reprezentacyjną…totalna załamka. Byłam już niemal pewna, że nie wytrzymam, kiedy Franek kiwnął na mnie. Był to znak, aby pójść już zająć swoje miejsce na stadionie. Nie wolno mi było nawet wyjść razem z chłopakami, tak jak to miałam w zwyczaju…
Posłałam im tylko pocieszający uśmiech i ruszyłam za trenerem.

Na otwarciu EURO 2012 wzruszyłam się. Te emocje…tego nie da się tak po prostu opisać. To trzeba przeżyć. Każdy kto kocha ten sport, tak jak ja, powinien zrozumieć.
Na tę jedną chwilę, te parę minut, prawie cała Polska się zjednoczyła.
A potem gwizdek i…zaczęło się.
Cały mecz siedziałam jak na szpilkach. Myślałam, że nie wytrzymam i podbiegnę do linii boiska, aby się na nich powydzierać.
Ale nie wolno mi było.
Miałam ten „zaszczyt”, że mogę siedzieć na ławce trenerskiej i to wszystko.
‘Normalnie czarna dupa!’- już chciało mi się wrzeszczeć, ale w tym oto momencie stało się coś niesamowitego: Lewandowski strzelił bramkę! Tak gwałtownie wstałam z krzesła, że myślałam, iż przewrócę pozostałe (mimo, że były ze sobą złączone, ale to już szczegół…). Jeden z doradców zaczął się na mnie dziwnie gapić. A ja miałam to gdzieś! W tym momencie dałam ponieść się euforii.
Wszystko było w porządku. Do czasu…

Nie pamiętam, jakim cudem strzelili nam bramkę. To wszystko działo się tak, jakbym oglądała inny mecz. I to w telewizji. Potem nagle jakby ktoś wcisnął na pilocie guzik przyspieszenia: faul Szczęsnego, karny i obrona Tytonia. I ja- kompletnie bezbronna. Ale pod koniec już nie wytrzymałam:
-Zrób zmianę!!- wydarłam się- Zróbże zmianę, ku*wa!!!- Franek zdawał się mnie nie słyszeć. Dopiero, kiedy przeklnęłam, coś chyba do niego dotarło. Zrobił zmianę, owszem. 5 min przed końcem gry.
Po wszystkim byłam na niego śmiertelnie obrażona. Nie chciałam słuchać nikogo, ani tym bardziej jego. Przyjechałam do domu, zamknęłam się w swoich czterech ścianach i kompletnie wypięłam na świat piłki nożnej.
Pocieszał mnie tylko fakt, że Czechom poszło o wiele gorzej, niż nam. Ale jakie to pocieszenie? Oni grali z Rosją, nie z jakimiś sałatkożercami!!!


I wiecie, że było tak po każdym naszym meczu?

Z tym, że po meczu z Czechami załamałam się kompletnie…

Kiedy sędzia zagwizdał, zwiastując koniec meczu, rozpłakałam się na dobre.

Nawet pocieszające słowa Smudy nic nie dały. Jego jakby w ogóle nie obchodziło, co tu się dzieje! Jakby nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie odpadliśmy…Przez głowę na ułamek sekundy przeleciała mi myśl, że chyba musi brać jakieś silne leki…psychotropy bodajże.
Podszedł do mnie Lewy i mocno przytulił. To samo zrobił Szczęsny i ta część drużyny, która kierowała się do szatni. Z kolei ja podeszłam do Boenischa i mocno go objęłam. On też miał łzy w oczach. Ewidentnie był załamany. Ja jeszcze bardziej…
Kiedy objęci razem z Sebastianem schodziliśmy z boiska, usłyszałam, jak nasi kibice śpiewają ” Polacy, nic się nie stało!”. Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Czułam się tak strasznie winna…Pomachałam im, a oni natychmiast odwdzięczyli mi się tym samym. Jednak widząc, w jakim jestem stanie, momentalnie ucichli. Uznałam to za dobrą porę, więc krzyknęłam głośno:
- Przepraszam!!! Tak bardzo Was przepraszam…- jednak nie zdążyłam zobaczyć ich reakcji. Weszliśmy już do tunelu.
Nie chciałam w tym momencie widzieć się z resztą chłopaków. Zbyt koszmarnie się wtedy czułam.
Wciąż miałam wrażenie, że oglądam telewizję. Że to nie ja to wszystko przeżywam, tylko ktoś inny. Nie pamietam, jak wyszłam ze stadionu. Nie pamiętam, jak jechałam do domu. Nie pamiętam, jak się tam znalazłam. Nie pamiętam, kiedy z płaczem padłam na poduszki. 


Nic nie pamiętam, bo nic w tamtej chwili nie chciałam pamiętać.

Nawet teraz, kiedy wracam do tych wspomnień, wszystko widzę jak przez mgłę…

Na finale EURO też płakałam. Ze szczęścia- bo wygrała Hiszpania. Z żalu- bo Włochy przegrały.

Pamiętam, jak obejmowałam Buffona, wypłakując mu się w ramię. W tamtym momencie nie obchodziło mnie, co sobie ludzie pomyślą. Nie interesowało mnie, jak zapewne oburzeni byli Hiszpanie. Po prostu było mi żal tej drużyny, która zaszła tak daleko, by zostać tu tak zniszczona. Pamiętam też, co na pożegnanie powiedział mi Buffon: „Nie daj się”.

Brzmi strasznie banalnie. Mimo to wciąż nie wiem, o co mu chodziło…

Kiedy później wróciłam do moich kochanych Hiszpanów, już wcale nie byłam taka szczęśliwa z ich zwycięstwa. Mają już tyle trofeów, pucharów… Fakt, że znowu wygrali oni, nikogo już nie zaskakiwał, ani nie cieszył. Zaczęło się to robić nudne…bo Hiszpanie byli już przereklamowani. Kiedy później rozmawiałam o tym z Fernando, na początku był strasznie oburzony. Ale potem zrozumiał. I nawet przyznał mi trochę racji. Namiastkę, co prawda, ale zawsze…


Tak płakałam jeszcze , kiedy to Niemcy z kolei przegrali z Włochami. Serce mi się krajało, na widok Neuer’a, który jako bramkarz (!) wychodził aż na środek boiska, aby podawać piłki swoim.

Jedno jest pewne: takiego EURO jeszcze nie było i raczej długo nie będzie!

Dzięki pobytowi w Polsce tak wielu innych drużyn zawarłam całe mnóstwo znajomości- jak to określił Wojtek- „Na wszystkich zrobiłam dobre wrażenie”.

Nie wiem jakim cudem, ale znalazłam czas niemalże dla każdego.

Wiele razy spotykałam się z Torrim, ale widziałam się też z cała reprezentacją Hiszpanii. Trochę dłużej pogadałam sobie z Ikerem, który planował ślub. No i z Ramosem, tak dla zasady. Po prostu z nimi miałam lepszy kontakt. Mimo, że grali w drużynie, której wręcz nienawidzę, dlatego też nie podam tu jej nazwy, ale chyba każdy wie, o co kaman. Zresztą, nie odbiegajmy od tematu!

Z drużyną Niemiec też się widziałam, a jakże! Jednak najbardziej pogadałam sobie z Ozil’em (matko, znów ten klub!) i Schweinsteiger’em (temu to się trafiło nazwisko!), którego pocieszałam po przegranej Bayernu z Chelsea w finale Ligii Mistrzów.

Jednak największą radość sprawiło mi chyba spotkanie z Nanim. Jejku, tak długo się nie widzieliśmy! W Reprezentacji Portugalii (której nawiasem mówiąc też niezbyt lubię) szło mu nieco lepiej, niż na co dzień w Manchesterze. Rozmawialiśmy ze sobą bardzo długo, jednak czas nigdy nie miał dla nas znaczenia. Opowiadałam mu, co u mnie słychać i jak mi idzie w Chelsea; on namiomast chwalił mi się swoim osiągnięciami w klubie. Taki już był: dzielił się ze mną każdym sukcesem i porażką. Zawsze traktowałam go jak młodszego brata i tak już chyba pozostanie. Oczywiście, pytałam go, jak się ma reszta drużyny, a zwłaszcza Andi, jego wierny druh. Śmiać mi się chce, ale mój także. Cóż ja na to poradzę, że to nierozłączna para? Więc jest to niemożliwe, żebyś lubił np. Naniego, a Andersona nie. Tak się po prostu nie da. Albo bierzesz ich dwóch, albo wcale.

Ani się obejrzałam, a już był koniec EURO. Zaledwie parę chwil później skończyły mi się także wakacje i znów powróciłam do Chelsea…

- Oczym tak rozmyślasz?- spytał się mnie któregoś dnia Torres.
- Wspominam wakacje…- odparłam cicho.
- No masz! Prawie bym zapomniał! Jak je spędziłaś? Gdzie byłaś?- odwzajemniłam jego słodki uśmiech.
- A jak myślisz?- uniósł brwi- W Polsce oczywiście!- wywróciłam oczami, na co on (jak zwykle zresztą) się roześmiał. Spoważniał, kiedy zrozumiał głębszy sens moich słów.
- Rodzinne strony, tak?- pokiwałam głową. Momentalnie posmutniał. Ja również. Atmosfera równała się z tą ze stypy. Usiadł koło mnie i siedzieliśmy tak chwilkę w milczeniu.
Mało kto wiedział, że nie mam rodziców. Że nie mam w ogóle rodziny…
Jakby czytając mi w myślach, objął mnie ramieniem. I to mi wystarczyło- czuć czyjąś obecność. Jego obecność.
Lecz nasza zaduma nie trwała długo. Przerwał nam krzyk Davida.
- Ej papużki! Trening się zaczął! Sandra, rozumiem, że jest Wam razem bardzo fajnie, a nawet bardzo bardzo bardzo fajnie, ale oddaj nam Torresa choćby na tę godzinkę, bo chcielibyśmy spokojnie potrenować. Poromansować możecie sobie później, przy spokojnej kolacji przy świecach…- nie dokończył, bo zauważył biegnącego w jego stronę Fernando-…no, chyba że wolicie domowe zacisze..np. sypialnię!!!- krzyknął i przyspieszył. Siłą rzeczy roześmiałam się. Postanowiłam przykre rzeczy zepchnąć na dalszy plan. Kątem oka zauważyłam, że Roberto mnie do siebie przywoływał.

„Cóż…”- pomyślałam- „Koniec wakacji. Pracę czas zacząć!”. Z uśmiechem podbiegłam do di Matteo.

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział!
    Czekam na kolejne i zapraszam do mnie:
    http://victoria-hope.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miły komentarz :)
      Dam znać, jak się coś pojawi.

      Usuń