środa, 20 lutego 2013

Rozdział 6: Chyba czas zamienić wspomnienia w teraźniejszość...

Po skończonym treningu każdy odszedł w swoją stronę, tzn. w stronę swojego samochodu. Wciąż mieszkałam z Torrim i wciąż jeździliśmy wspólnym samochodem. Mimo, że nie wiedziałam, jak długo jeszcze tu zostanę ( a spodziewałąm się, że krótko- w końcu Chelsea już ‘wyszłą na prostą’ i grają całkiem nieźle), nie chciałam sprawiać Ferowi problemu. Ale za kązdym razem, kiedy zaczynałam ten wątek, on od razu mi przerywał, twierdząc, że „zwariowałam, jeśli tak twierdzę” i że „jestem porąbana, jeśli myślę, że pozwoli mi mieszkać w jakimś hotelu albo coś wynajmować, czy tym bardziej płacić mu za zamieszkanie w jego domu”. To była faza pierwsza: agresja. Faza druga to łagodność i gorliwe zapewnienia, że ” ja nie jestem żadnym problemem, wręcz przeciwnie- moja obecność sprawia mu ogromną radość i sprawia, że wszystkie problemy odchodzą w dal…”.
Przewracałam oczami nawet na myśl o tych jego wszystkich tekstach, które znałam na pamięć.
- Ok, to co robimy?- krzyknął Torri na wejściu.
- No nie wiem… nie mam pojęcia szczerze mówiąc. Albo wiesz co? Ty włącz TV, a ja przygotuję coś do zjedzenia, pewnie jesteś głodny po treningu…
- Nie musisz…
- Wiem, ale chcę!- jak zwykle wtrąciłam mu się w zdanie. On się do tego już chyba przyzywyczaił, bo przestał przewracać oczami. Podszedł tylko i ucałował mnie w czoło.
- Dobra, ale najpierw idę wziąć prysznic. Masz wszystko, czego ci potrzeba do przygotowania jakiegoś posiłku?
- Yhymn. Płatki i mleko są.- wyszczerzyłam się- Nie no, żartuję. Jest wszystko, a twoim obiadem na pewno nie będą płatki z mlekiem.
Kiedy odszedł szepnęłam do siebie: „Tylko musli na sucho”, dodając do tego swój złowieszczy śmiech.
- Wszystko w porządku?- aż podskoczyłam słysząc za sobą jego głos.
- Tak, tak, czego miałoby być inaczej?- szybko odpowiedziałam.
- No nie wiem, ale ten twój złowieszczy śmiech nie zwiastuje niczego dobrego…- chwila ciszy.
- Idź lepiej pod ten prysznic!- machnęłam ręką. On tylko wzruszył ramionami i udał się na górę.
„Dobra, teraz na serio: co my tu mamy…?”- zajrzałam do szafki. Wybrałam odpowiednie składniki i zaczęłam przygotowywanie czegoś do zjedzenia.

- Mmmmm…co tak ładnie pachnie?
- To chyba sos do spaghetti, ale pewności nie mam.- zaśmiałam się. Fer właśnie wszedł do kuchni.
- Jesteś…boska…- mówił w przerwie między jednym makaronem, a drugim.
- Ej!- zdzieliłam go po rękach- Łapy precz od makaronu! Za chwilę wszystko będzie gotowe, trochę cierpliwości!- zmarszczył brwi, ale posłuchał.
- To ja idę włączyć TV…- wyszedł w stronę salonu.
- Ej, twoja ulubiona >piosenka<!- krzyknął.
- No, racja!- od razu zaczęłam się śmiać i bujać w rytm muzyki.- A wiesz, że to są prawdziwe słowa??- krzyknęłam.
- Nie żartuj.- znów podskoczyłam. Znów niespodziewanie stanął za mną.
- Matko, człowieku! Nie skradaj się tak, bo przypadkiem oberwiesz! – wystawiłam mu język. On zrobił to samo. Ach, jacyśmy dorośli…
- Dobra, siadaj i jemy. Smacznego.- podstawiłam mu talerz i sama usiadłam do stołu.
- Dźęękiii, macznego!- odpowiedział z pełną buzią. Wspominałam już, że jest ode mnie starszy?

Po skończonym obiedzie obydwoje usiedliśmy w salonie.
- To co teraz? Fifa?- spytał.
- No nie wiem… jeszcze znów przegrasz i się obrazisz.- wyszczerzyłam się. Jak zawsze zresztą, kiedy jestem z nim.
- Ja wcale nie…! No dobra, niech ci będzie… Posłuchaj, wracając do naszej rozmowy z treningu… to jak było na tych wakacjach?- doskonale wiedziałam, o co pytał.
- Z roku na rok jest coraz lepiej… i już tak nawet nie płaczę…- spojrzał na mnie współczująco, ale jak prawdziwy brat.
- Cieszę się…- szepnął.- Chodź tu! – przytulił mnie mocno- Chcę, żebyś wiedziała, że choćby nie wiem co, zawsze możesz na mnie liczyć, we wszystkim!
- Doskonale o tym wiem- uśmiechnęłam się.
- To czego żeś mi nie powiedziała, że będziesz w Polsce??- swoim obyczajem przewróciłam oczami.
- Bo miałeś swoje plany! Zresztą, to żadna nowość, że wolny czas spędzam w Polsce.
- Ok, ok, ale czasem mogłabyś mi powiedzieć o swoich planach… bo dawno mnie w tej Polsce nie było…
- Euro- przerwałam mu. Jak zwykle zresztą.
- Tak, ale nie w twoich rodzinnych rejonach.
- Nie musisz tam być tak często. Nie ma co zwiedzać.- odsunęłam się trochę od niego. Chyba zaczyna się kłótnia…
- Ale może chcę być? Słuchaj, czy ty coś ukrywasz?
- Nie…
- Kłamiesz.
- Nie!
- To dlaczego się denerwujesz?
- Bo mnie wkurzasz!- byłam już na maksa poirytowana. Wstałam i udałam się na górę, do swojego pokoju.
- Sandra…Ech…- to jedyne, co usłaszałam, nim zamknęłam drzwi od pokoju.

Jeszcze dobrze nie trzasnęłam drzwiami, a już wskoczyłam na łóżko. „Co się ze mną, do cholery, dzieje?!”- wciąż pytałam siebie w myślach, w nadziei, że uzyskam odpowiedź. Ale ona nie nadchodzi, w takich sytuacjach nigdy jej nie ma. Żeby nie zacząć płakać, wzięłam na kolana laptopa. Po włączeniu ukazała mi się moja tapeta: kombinacja zdjęć moich z Torrim, ale też i z niektórymi piłkarzami z Manchesteru United oraz Chelsea, ale przede wszystkim z reprezentacją Polski.
Oczy mi się zaszkliły. Usłyszałam pukanie do drzwi. Szybko zaczęłam mrugać. Jeśli to był Torri- a był na pewno- wejdzie, choćbym się nie zgodziła. I jak na zawołanie drzwi się uchyliły, a zza nich wystawiła się blondwłosa czupryna.
- Sandra, posłuchaj…nie chciałem cię urazić. Jeśli zrobiłem, bądź powiedziałem coś nie tak…przepraszam.- powiedział ze skruchą. Właśnie w tym momencie po raz kolejny w swoim życiu zdałam sobie sprawę, jak bardzo go kocham.
- Nie ma sprawy… To ja. Znowu. Nie wiem, co się dzieje…to chyba coś w stylu ZNP* czy coś…- uśmiechnęłam się blado.- Wejdź, co tak stoisz.
Szybko przekroczył próg mojego pokoju i przymknął drzwi. Usiadł koło mnie i zerknął na ekran laptopa.
- O, jaka fajna tapeta!- posłałam mu uśmiech. Przyjrzał się jej dokładnie i delikatnie zmarszczył brwi. Doskonale wiem, co to oznacza. Już wiedział. Skubaniec.
- Chyba wiem, co jest przyczyną twojego zachowania siostrzyczko…- uwielbiałam, kiedy tak do mnie mówił. Przez to zapomniałam zaprzeczyć jego słowom, co zawsze robiłam. Bezsensownie zresztą.
- Ty najzwyczajniej w świecie tęsknisz…jak mogłem wcześniej na to nie wpaść- uśmiechnął się delikatnie i pocałował mnie w policzek- Nie wiem, za czym dokładnie, ale domyślam się, że za wszystkim związanym z Polską. powinnaś się z nimi skontaktować- dodał po chwili, ocierając moje łzy kciukami. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam płakać!
- Myślisz?- spytałam tylko drżącym głosem.
- Ja to wiem.- ponownie ucałował mnie w polik i wyszedł. A ja już wiedziałam, co robić.


Wzięłam głęboki oddech i połączyłam się z Wojtkiem Szczęsnym. „Żeby był, żeby był”- powtarzałam w myślach. Coś jak krótki trzask i już widziałam jego twarz. Momentalnie się rozpromieniłam.
- Sandra, to ty?- spytał jakby z lekkim niedowierzaniem.
- To nie ja, to moja Shauma!- rzuciłam z rozbawieniem. Od razu wrócił mi dawny humor. Wojtek roześmiał się.
- Nawet nie wiesz, jak to cudownie zobaczyć cię po tak długiej przerwie.- Spojrzałam w kalendarz. No tak, październik. A ja widziałam się z nim tylko w czerwcu.
- Ciebie również!
- Ej, wiesz co sobie teraz pomyślałem?
- Tak, jasne. Jestem jasnowidzem i czytam w myślach- przewróciłam oczami. Wiedziałam, że to pytanie retoryczne, ale wprost nie mogłam się oprzeć. A on był raczej do tego przyzwyczajony, toteż nie zraził się, tylko kontynuował.
- Pamiętasz, jak to wcześniej było?- jakże mogłabym zapomnieć?- Rozmawialiśmy ze sobą na skype codziennie, a ja zawsze robiłem ci zdjęcia i nagrywałem nasze rozmowy.- uśmiechnęłam się na samo wspomnienie nazych rozmów.
- I wiesz co?- dodał- Chyba do tego wrócimy, co? I chyba jednak założe tego bloga..- sięgnęłam pamięcią parę miesięcy wstecz. Tak, pamiętam jego pomysł…Chciał założyć bloga, na którego wrzucałby nasze fotki i filmiki z naszych rozmów. Nie chciałam się zbytnio zgodzić, więc go nie założył.
- No nie wiem, czy to taki dobry pomysł…- odpowiedziałam niepewnie.
- Oj, no weź! To tak na pamiątkę! Kiedy będzie ci smutno, albo będziesz tęsknić, albo i jedno i drugie, wejdziesz na takiego bloga i od razu poczujesz się lepiej, zobaczysz.
„To by mi się teraz przydało”- pomyślałam od razu.
- A wiesz, ilu fanów by się cieszyło? Miliony!- wyszczerzył się
- Taa, twoich na pewno…ale musiałbyś to tłumaczyć na angielski…
- Możliwe, ale większość twoich fanów jest chyba z Polski, chcoiaż w Anglii pewnie też sporo…i w ogóle wszędzie masz sporo fanów!- pokręciłam głową.
- Ja? Chyba ty! Ja mam w ogóle jakiś fanów??- teraz to on pokręcił głową.
-Nie no, nie wierzę! Oczywiście, że masz! I to chyba więcej ode mnie, serio! Są też tacy, którzy cię pamiętają nawet z Ac Milanu!!
- Przecież ja byłam małą dziewczynką, ewentualnie później nastolatką…- mruknęłam.
- No właśnie! Więc co? Zgadzasz się?- spytał.
- No nie wiem…
- Matko, ileż można?!- poirytował się. Szczerze mówiąc, uwielbiałam ten obraz. Kochałam wręcz. Tak, wiem- jestem okrutna.
- No dooobraaa….Ale jak cię zhejtują czy coś, to nie miej do mnie żalu!- dodałam szybko
- Spokojnie, zobaczysz- to będzie hit internetu! Może nawet pobije Facebook!- wyszczerzył się.
- Taa, na pewno- prychnęłam, ale też się uśmiechnęłam.
Nareszcie zaczęło się robić choć odrobinę tak, jak dawniej.


***

Znudzony i zmęczony włączyłem telewizor. Akurat leciały jakieś wiadomości sportowe. „Ok, może być. Bylebym tylko nie zasnął.”- powiedziałam do siebie w myślach.
Pokazywali skrót meczu. I wtedy właśnie zobaczyłem ją. Dziewczynę z drużyny Polski. Dziewczynę z EURO. Dziewczynę z Chelsea i Manchesteru United.
„Ona mnie chyba prześladuje”- szepnąłem do siebie. Pokazywali ją chyba częściej, niż tego całego Messi’ego! Nie żartuje.
Siedziała koło tego trenera, jak mu tam? Matteo czy coś w tym stylu…Przyjrzałem się jej badawczym okiem po raz kolejny: wysoka brunetka…nie, szatynka, o długich, gęstych włosach, szczupła, ale nie za chuda, z krągłościami w odpowiednich miejscach. Roześmiana. Właśnie mówiła coś do tego z loczkami…jak mu tam? Chyba David…
Z zamyślenia gwałtownie wyrwał mnie uścisk czyjejś ręki na moim prawym ramieniu. Aż podskoczyłem.
- Spokojnie, stary! Przecież nie chcę cię zabić!- Marcelo, a któżby inny?
- Jeszcze…- Pepe.
- Ej, co robisz?- spytał Marcelo.
- A nie widać?- w końcu się odezwałem.
- O, jakiś mecz!- krzyknął entuzjastycznie Kepler.
- Hej, to nie ta laska z Polski?
- Tak, to ona. Brawo za spostrzegawaczość.- mruknąłem, ale oni zdawali się nie zwracać na mnie uwagi. Rozsiedli się na kanapie i zaczęłi wpatrywać się w telewizor dokładnie tak, jak ja przed chwilą.
- Ona trenuje teraz Chelsea, c’nie?- spytał Pepe.
- Jak widać- odparłem.
- Ej, to nie jej Paulo mówił o tym, żeby trenowała nas?
- Tak, to była ona.
- Niezła laseczka, dlaczego jej nie znam?- to było typowe pytanie Marcelo.
- Bo nie oglądasz TV, ćwoku! Ona jest ostatnio dosłownie wszędzie! Była na EURO, jest w każdych wiadomościach i na każdym meczu Chelsea, wszędzie ją pokazjują!- odparł pepe.
- Bo jest niezła- Marcelo oblizał wargi. Zrobiłem minę wyrażającą moje obrzydzenie.
- Weź przestań, bo jeszcze się zaraz nam tu podniecisz!- roześmiał się Pepe- Ale racja, jest niezła. A nawet lepsza. I na serio zna się na piłce nożnej, dacie wiarę? Dziewczyna!- dodał po chwili.
Zamyśliłem się. Ona naprawdę była niezła. I pierwszy raz widziałem dziewczynę, która zna się na piłce nożnej. Kamera zrobiła zbliżenie i pokazała nam ją przytulającą się do tego blondasa, Torresa.
- Ty, co ona do niego ma?- szturchnął mnie Marcelo.
- A skąd ja mam wiedzieć?- odparłem
- Słyszałem, że kiedyś uważano ich za parę, ale tak na serio są przyjaciółmi.- powiedział Pepe.
- Mmm… też chcę, żeby była moją przyjaciółką.- jak zwykle Marcelo.
- Przestań!- ja i Pepe krzyknęliśmy jednocześnie.
- No co?!- obruszył się- Wy byście nie chcieli jej chociaż poznać?- spytał.
- Poznaliśmy ją już na EURO.- odpowiedział Pepe.
- Chyba ty- odparłem- ja ją tylko widziałem, ale słowa nie zamieniłem.
- Bo żeś burak! Trzeba było zgadać!- roześmiał się Kepler.
- I co jeszcze?- burknąłem. Teraz śmieli się oboje, jakby rzeczywiście było z czego. Jeszcze raz rzuciłem okiem na ekran, żeby zobaczyć jej twarz. I ten uśmiech…

______________________________________

* ZNP- Zespół Napięcia Przedmiesiączkowego ;D

To ostatni rozdział z poprzedniego blogu. Następny będzie bradziej aktualny ;d

poniedziałek, 4 lutego 2013

Rozdział 5: Kartki z pamiętnika & Pracę czas zacząć!

Miesiąc zleciał jak z bicza strzelił. I mimo że nie mieliśmy dużo czasu na poznanie się, szybko zdobyłam sympatię chłopaków z drużyny i vice versa. Pomijając Torresa, najbardziej zaprzyjaźniłam się z Drogbą, Luizem, Terrym i Lampardem. Dlatego tym bardziej zasmuciła mnie wieść o planach Didiera. Pamiętam to jak dziś:

Wiał chłodny wiatr, a niebo było zachmurzone. Nie przeszkadzało to jednak grupie chłopaków, ćwiczących teraz na boisku. Siedziałam na ławce, co i rusz rzucając jakieś uwagi, gdy przysiadł się do mnie Drogba.
- Czego nie ćwiczysz?
- Słuchaj, musimy porozmawiać…
- Jeśli to znów jakieś wenętrzne rozterki, to gabinet psychologa jest tam- ręką wskazałam mu kierunek. W ciągu dwóch dni pożałowałam tego, że wygadałam się na temat mojego dyplomu z psychologii. Od tamtej pory przychodzili do mnie z byle błahostką.
- Nie, ale mam zamiar coś zrobić i chcę, abyś dowiedziała się o tym pierwsza.- rozszerzyłam oczy. Przestraszyłam się nie na żarty. Czyżby chciał wyrządzić sobie jakąś krzywdę?
- Mój Boże, co masz zamiar zrobić?!
- Nic złego, nie martw się…- uśmiechnął się, lecz za chwilę zmarszczył brwi- Przynajmniej tak myślę, że nic złego…
- Dobra, błagam, po prostu powiedz mi to, bo za chwilę dostanę zawału…- mruknęłam.
Wziął głęboki wdech, po czym szybko powiedział:
- Mam zamiar odejść z Chelsea.- zakrztusiłam się wodą, którą w tamtej chwili piłam. Aż zwróciłam uwagę resztę drużyny.
- Wszystko w porządku?- krzyknął Torri. Podniosłam kciuk w górę; to wszystko, na co było mnie stać w tamtej chwili. Didier poklepał mnie po plecach.
- Już lepiej?- spytał z troską.
- Nie, wcale nie jest lepiej.- wykrztusiłam w końcu- Dlaczego chcesz nas opuścic???- powiedziałam „nas”, a przecież nie wiadomo, jak długo tu jeszcze będę…
- Posłuchaj…jestem tu już 8 lat…
- I co? Masz dość?!- weszłam mu w słowo. Ach, te moje maniery…Ale tak to już ze mną jest, kiedy się zdenerwuję.
- Nie, nie przerywaj mi! Po prostu…czuję, że to już koniec. Wygraliśmy Ligę Mistrzów, a tego trofeum brakowało mi najbardziej. Ostatni raz zagram w Brazylii, dla reprezentacji.
- Czyli że…?- znów mu przerwałam.
- Tak, międzynarodową karierę zakończę po Mistrzostwach Świata w 2014 roku*.- wydałam z siebie westchnienie ulgi.
- Cóż, jeśli jesteś pewien…to nie mam prawa się wtrącać w twoje zdanie.- przytulił mnie do siebie.
- Zobaczysz, wszystko będzie w porządku- szepnął i poszedł na boisku przy akompaniamencie gwizdów swoich kolegów. A ja nie wiedziałam, czy to, co powiedział, tyczy się bardziej jego, czy mnie…

I tak oto jako pierwsza dowiedziałam się o odejściu Didiera. Niedługo potem w prasie i na świecie aż huczało o tym.
Tydzień przed EURO wróciłam do Polski. Mimo, że pochodzę z Dolnegośląska i właśnie tam chciałam się udać, przyleciałam prosto do Warszawy, do moich chłopaków.
Śmiało można stwierdzić, że radości nie było końca. Nikt nie czuł żadnych nerwów ani presji związanych z EURO. I to mi się podoba!

Albo raczej podobało…

08.06.12

Zwarci i gotowi czekaliśmy na rozpoczęcie meczu. W tym momencie nie wiedziałam, kto bardziej się denerwuje: oni, czy ja? Tak, to na pewno ja.
- Spokojnie, wszystko będzie ok. Są dobrze przygotowani- Smuda poklepał mnie po plecach, ale ja nie byłam tego taka pewna. Bo to nie ja ich przygotowywałam.
Dlaczego?
A no dlatego, że UEFA nie życzała sobie, żeby któraś (w tym przypadku nasza) reprezentacja miała dwóch trenerów. I mimo, że we wszelkich dokumentach jestem wpisana jako zastępca owego trenera, nie miałam prawa się wtrącać. Byłam więc zmuszona pełnić funkcję głównie reprezentacyjną…totalna załamka. Byłam już niemal pewna, że nie wytrzymam, kiedy Franek kiwnął na mnie. Był to znak, aby pójść już zająć swoje miejsce na stadionie. Nie wolno mi było nawet wyjść razem z chłopakami, tak jak to miałam w zwyczaju…
Posłałam im tylko pocieszający uśmiech i ruszyłam za trenerem.

Na otwarciu EURO 2012 wzruszyłam się. Te emocje…tego nie da się tak po prostu opisać. To trzeba przeżyć. Każdy kto kocha ten sport, tak jak ja, powinien zrozumieć.
Na tę jedną chwilę, te parę minut, prawie cała Polska się zjednoczyła.
A potem gwizdek i…zaczęło się.
Cały mecz siedziałam jak na szpilkach. Myślałam, że nie wytrzymam i podbiegnę do linii boiska, aby się na nich powydzierać.
Ale nie wolno mi było.
Miałam ten „zaszczyt”, że mogę siedzieć na ławce trenerskiej i to wszystko.
‘Normalnie czarna dupa!’- już chciało mi się wrzeszczeć, ale w tym oto momencie stało się coś niesamowitego: Lewandowski strzelił bramkę! Tak gwałtownie wstałam z krzesła, że myślałam, iż przewrócę pozostałe (mimo, że były ze sobą złączone, ale to już szczegół…). Jeden z doradców zaczął się na mnie dziwnie gapić. A ja miałam to gdzieś! W tym momencie dałam ponieść się euforii.
Wszystko było w porządku. Do czasu…

Nie pamiętam, jakim cudem strzelili nam bramkę. To wszystko działo się tak, jakbym oglądała inny mecz. I to w telewizji. Potem nagle jakby ktoś wcisnął na pilocie guzik przyspieszenia: faul Szczęsnego, karny i obrona Tytonia. I ja- kompletnie bezbronna. Ale pod koniec już nie wytrzymałam:
-Zrób zmianę!!- wydarłam się- Zróbże zmianę, ku*wa!!!- Franek zdawał się mnie nie słyszeć. Dopiero, kiedy przeklnęłam, coś chyba do niego dotarło. Zrobił zmianę, owszem. 5 min przed końcem gry.
Po wszystkim byłam na niego śmiertelnie obrażona. Nie chciałam słuchać nikogo, ani tym bardziej jego. Przyjechałam do domu, zamknęłam się w swoich czterech ścianach i kompletnie wypięłam na świat piłki nożnej.
Pocieszał mnie tylko fakt, że Czechom poszło o wiele gorzej, niż nam. Ale jakie to pocieszenie? Oni grali z Rosją, nie z jakimiś sałatkożercami!!!


I wiecie, że było tak po każdym naszym meczu?

Z tym, że po meczu z Czechami załamałam się kompletnie…

Kiedy sędzia zagwizdał, zwiastując koniec meczu, rozpłakałam się na dobre.

Nawet pocieszające słowa Smudy nic nie dały. Jego jakby w ogóle nie obchodziło, co tu się dzieje! Jakby nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie odpadliśmy…Przez głowę na ułamek sekundy przeleciała mi myśl, że chyba musi brać jakieś silne leki…psychotropy bodajże.
Podszedł do mnie Lewy i mocno przytulił. To samo zrobił Szczęsny i ta część drużyny, która kierowała się do szatni. Z kolei ja podeszłam do Boenischa i mocno go objęłam. On też miał łzy w oczach. Ewidentnie był załamany. Ja jeszcze bardziej…
Kiedy objęci razem z Sebastianem schodziliśmy z boiska, usłyszałam, jak nasi kibice śpiewają ” Polacy, nic się nie stało!”. Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Czułam się tak strasznie winna…Pomachałam im, a oni natychmiast odwdzięczyli mi się tym samym. Jednak widząc, w jakim jestem stanie, momentalnie ucichli. Uznałam to za dobrą porę, więc krzyknęłam głośno:
- Przepraszam!!! Tak bardzo Was przepraszam…- jednak nie zdążyłam zobaczyć ich reakcji. Weszliśmy już do tunelu.
Nie chciałam w tym momencie widzieć się z resztą chłopaków. Zbyt koszmarnie się wtedy czułam.
Wciąż miałam wrażenie, że oglądam telewizję. Że to nie ja to wszystko przeżywam, tylko ktoś inny. Nie pamietam, jak wyszłam ze stadionu. Nie pamiętam, jak jechałam do domu. Nie pamiętam, jak się tam znalazłam. Nie pamiętam, kiedy z płaczem padłam na poduszki. 


Nic nie pamiętam, bo nic w tamtej chwili nie chciałam pamiętać.

Nawet teraz, kiedy wracam do tych wspomnień, wszystko widzę jak przez mgłę…

Na finale EURO też płakałam. Ze szczęścia- bo wygrała Hiszpania. Z żalu- bo Włochy przegrały.

Pamiętam, jak obejmowałam Buffona, wypłakując mu się w ramię. W tamtym momencie nie obchodziło mnie, co sobie ludzie pomyślą. Nie interesowało mnie, jak zapewne oburzeni byli Hiszpanie. Po prostu było mi żal tej drużyny, która zaszła tak daleko, by zostać tu tak zniszczona. Pamiętam też, co na pożegnanie powiedział mi Buffon: „Nie daj się”.

Brzmi strasznie banalnie. Mimo to wciąż nie wiem, o co mu chodziło…

Kiedy później wróciłam do moich kochanych Hiszpanów, już wcale nie byłam taka szczęśliwa z ich zwycięstwa. Mają już tyle trofeów, pucharów… Fakt, że znowu wygrali oni, nikogo już nie zaskakiwał, ani nie cieszył. Zaczęło się to robić nudne…bo Hiszpanie byli już przereklamowani. Kiedy później rozmawiałam o tym z Fernando, na początku był strasznie oburzony. Ale potem zrozumiał. I nawet przyznał mi trochę racji. Namiastkę, co prawda, ale zawsze…


Tak płakałam jeszcze , kiedy to Niemcy z kolei przegrali z Włochami. Serce mi się krajało, na widok Neuer’a, który jako bramkarz (!) wychodził aż na środek boiska, aby podawać piłki swoim.

Jedno jest pewne: takiego EURO jeszcze nie było i raczej długo nie będzie!

Dzięki pobytowi w Polsce tak wielu innych drużyn zawarłam całe mnóstwo znajomości- jak to określił Wojtek- „Na wszystkich zrobiłam dobre wrażenie”.

Nie wiem jakim cudem, ale znalazłam czas niemalże dla każdego.

Wiele razy spotykałam się z Torrim, ale widziałam się też z cała reprezentacją Hiszpanii. Trochę dłużej pogadałam sobie z Ikerem, który planował ślub. No i z Ramosem, tak dla zasady. Po prostu z nimi miałam lepszy kontakt. Mimo, że grali w drużynie, której wręcz nienawidzę, dlatego też nie podam tu jej nazwy, ale chyba każdy wie, o co kaman. Zresztą, nie odbiegajmy od tematu!

Z drużyną Niemiec też się widziałam, a jakże! Jednak najbardziej pogadałam sobie z Ozil’em (matko, znów ten klub!) i Schweinsteiger’em (temu to się trafiło nazwisko!), którego pocieszałam po przegranej Bayernu z Chelsea w finale Ligii Mistrzów.

Jednak największą radość sprawiło mi chyba spotkanie z Nanim. Jejku, tak długo się nie widzieliśmy! W Reprezentacji Portugalii (której nawiasem mówiąc też niezbyt lubię) szło mu nieco lepiej, niż na co dzień w Manchesterze. Rozmawialiśmy ze sobą bardzo długo, jednak czas nigdy nie miał dla nas znaczenia. Opowiadałam mu, co u mnie słychać i jak mi idzie w Chelsea; on namiomast chwalił mi się swoim osiągnięciami w klubie. Taki już był: dzielił się ze mną każdym sukcesem i porażką. Zawsze traktowałam go jak młodszego brata i tak już chyba pozostanie. Oczywiście, pytałam go, jak się ma reszta drużyny, a zwłaszcza Andi, jego wierny druh. Śmiać mi się chce, ale mój także. Cóż ja na to poradzę, że to nierozłączna para? Więc jest to niemożliwe, żebyś lubił np. Naniego, a Andersona nie. Tak się po prostu nie da. Albo bierzesz ich dwóch, albo wcale.

Ani się obejrzałam, a już był koniec EURO. Zaledwie parę chwil później skończyły mi się także wakacje i znów powróciłam do Chelsea…

- Oczym tak rozmyślasz?- spytał się mnie któregoś dnia Torres.
- Wspominam wakacje…- odparłam cicho.
- No masz! Prawie bym zapomniał! Jak je spędziłaś? Gdzie byłaś?- odwzajemniłam jego słodki uśmiech.
- A jak myślisz?- uniósł brwi- W Polsce oczywiście!- wywróciłam oczami, na co on (jak zwykle zresztą) się roześmiał. Spoważniał, kiedy zrozumiał głębszy sens moich słów.
- Rodzinne strony, tak?- pokiwałam głową. Momentalnie posmutniał. Ja również. Atmosfera równała się z tą ze stypy. Usiadł koło mnie i siedzieliśmy tak chwilkę w milczeniu.
Mało kto wiedział, że nie mam rodziców. Że nie mam w ogóle rodziny…
Jakby czytając mi w myślach, objął mnie ramieniem. I to mi wystarczyło- czuć czyjąś obecność. Jego obecność.
Lecz nasza zaduma nie trwała długo. Przerwał nam krzyk Davida.
- Ej papużki! Trening się zaczął! Sandra, rozumiem, że jest Wam razem bardzo fajnie, a nawet bardzo bardzo bardzo fajnie, ale oddaj nam Torresa choćby na tę godzinkę, bo chcielibyśmy spokojnie potrenować. Poromansować możecie sobie później, przy spokojnej kolacji przy świecach…- nie dokończył, bo zauważył biegnącego w jego stronę Fernando-…no, chyba że wolicie domowe zacisze..np. sypialnię!!!- krzyknął i przyspieszył. Siłą rzeczy roześmiałam się. Postanowiłam przykre rzeczy zepchnąć na dalszy plan. Kątem oka zauważyłam, że Roberto mnie do siebie przywoływał.

„Cóż…”- pomyślałam- „Koniec wakacji. Pracę czas zacząć!”. Z uśmiechem podbiegłam do di Matteo.