Właśnie skręciliśmy na parking przed stadionem. Po podróży nie byłam zbytnio zmęczona, więc zdecydowałam, że od razu pojadę do trenera Chelsea i zapoznam się z resztą drużyny.
Torres wysiadł i otworzył mi drzwi. Posłałam mu uśmiech. Odwzajemnił go. Tak to już znami było: często nie potrzebowaliśmy żadnych słów; wystarczyła tylko obecność tej drugiej osoby. Niepotrzebne gadanie psuło tylko atmosferę. Co nie znaczy oczywiście, że w ogóle się do siebie nie odzywamy! Co to, to nie. Bywa, że nawijamy jak katarynki. Ale o wiele bardziej wolimy ciszę, bo wtedy najbardziej zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo siebie potrzebujemy. Choćby tylko do takiego trwania.
Tak więc również w milczeniu ruszyliśmy w stronę wejścia na stadion. Ów ciszę przerwał chichot Fernando.
-Z czego rżysz?- rzuciłam i po chwili sama zaczęłam się śmiać. I tak oto bez powodu obydwoje szliśmy i śmialiśmy się, aż do boiska.
- A tobie co?- spytał kolega Torresa, klepiąc go po plecach. Tak właśnie zazwyczaj wygląda powitanie piłkarzy.
-Nieważne… siemka!- El Nino przybił ‘piątkę’ pozostałym kumplom, a ja stałam jak kołek, próbując uspokoić się po napadzie śmiechu.
W pewnym momencie poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Zaskoczona, podskoczyłam lekko wgórę.
-Spokojnie, to tylko ja- odpowiedział mężczyzna, na oko lekko ponad trzydzieści lat. Zdjął swoją rękę z mojego ramienia, by następnie wyciągnąć ją w moją stronę.
- Roberto di Matteo, trener Chelsea- przedstawił się. Ach, no tak! Jak mogłam go niepoznać!
- Sandra Kowalewska, eee…-hmmm…i co ja mam teraz powiedzieć?- zastępczyni trenera Polskiej Reprezentacji Narodowej.- wypaliłam. No co? Przecież nie kłamię! Trzeba się przypodobać, c’nie? Nie no, żartuję. Nie należę do tego typu osób.
Oczywiście, kilka osób rozszerzyło swoje oczy do granic możliwości. Ale ja już przywykłam do tego, że jestem chyba jedyną dziewczyną na świecie, która trenuje MĘSKIE drużyny i to te, że tak powiem, nieco lepsze i bardziej popularniejsze. Nie uszło mojej uwadze, że Robertowi również rozszerzyły się źrenice, ale to tylko na sekundę, bo za chwilę odpowiedział:
- Nie powiem, czuję się odrobinę zaszczycony i bardzo cieszę się z faktu, iż w końcu poznałem właśnie TĘ dziewczynę, o której piszą w gazetach „ Jedyna kobieta w tym sporcie, trenująca tylko mężczyzn i dająca im radę”. – roześmiałam się. Tak, często tak o mnie pisali. Niestety, wieść o tym, że Polską drużynę trenuje również dziewczyna, rozeszła się dość szybko i obiegła niemalże cały świat, a przynajmniej tę część, która interesuje się piłką nożną, dając mi – nieco niechcianą- sławę. A dlaczego tylko nieco? Bo to właśnie dzięki tej sławie jestem teraz tu, gdzie jestem. Gdyby nie ona, nikt by się o mnie nie dowiedział.
- Cóż, mnie również jest bardzo miło.- odpowiedziałam.
- Dobrze, rozumiem, że chciałabyś…chciałaby pani porozmawiać o szczegółach pani pracy,prawda?- zacisnęłam szczęki. Nie cierpiałam, kiedy ktoś mówił mi ‘pani’.Wydawało mi się wtedy, że jestem jakieś 10 lat starsza.
- Może przejdźmy na „ty”?- podrzuciłam pomysł.
- Ależ oczywiście.W takim razie Sandro- zapraszam do mojego gabinetu!
-Hmm… jasne, tylko że… może najpierw poznam drużynę?- powiedziałam nieśmiało.
- Jeśli tylko chcesz. Tylko pamiętaj, że to nie wszyscy. A więc tak, może zacznijmy od kapitana drużyny: to jest John Terry.- podszedł do mnie dość wysoki MĘŻCZYZNA i uścisnął moją dłoń przedstawiając się krótko. Dlaczego zaznaczam mężczyznę? Bo reszta drużyny wydaje się być dla mnie tylko i wyłącznie chłopakami. John już z daleka wygląda na najbardziej dojrzałego.
- Ok., a teraz po kolei tak jak stoją: tu stoi Petr Cech, nasz bramkarz, zaraz za nim Branislav Ivanovic, tuż obok Ashley Cole, David Luiz, Ramires, Juan Mata, Frank Lampard, Fernando już znasz, Salomon Kalou, Didier Drogba, Daniel Sturridge, Oriol Romeu, Paulo Ferreira oraz Gary Cahill- każdemu z nich posyłałam mały uśmiech. Oni oczywiście odwdzięczali się tym samym.
Szczerze? Chciałam poznać drużynę głównie z grzeczności. W końcu i tak znałam ich wszystkich! Zresztą nie ja jedna na świecie. Tak w ogóle to takie dziwne uczucie, kiedy poznajesz kogoś, kogo i tak już znasz. Wiem, trochę zagmatwane, ale takie są fakty.
Uznałam, że też muszę przedstawić się im wszystkim.
- Bardzo miło mi was poznać, chłopcy. Ja nazywam się Sandra Kowalewska i jak już słyszeliście, pochodzę z Polski. Nie jesteście pierwszą drużyną, jaką trenuję- co pewnie też już wiecie. Mam nadzieję, że będzie nam się razem dobrze współpracowało i liczę przede wszystkim na to, że dacie się trenować. Co mam na myśli? Na myśli mam to, że nie będzie żadnych scysji ani innych zbędnych nieuprzejmości. Że nie będę musiała was wręcz zmuszać do mojego towarzystwa. Zapewne nie jeden z was sądzi, że skoro jestem dziewczyną, nie mam aż tak dużego pojęcia o piłce nożnej, by trenować jakąkolwiek drużynę. Otóż takie osoby są w błędzie < ach, ta moja skromność!> mimo mojego dość młodego wieku, znam się na piłce i to na tyle dobrze, by być tu, gdzie teraz jestem. I to nie bez powodu.- może trochę ostro zaczęłam, ale wolę od razu ‘wykładać kawę na ławę’. W oczach Torri’ego widziałam uznanie i poparcie. To pozwoliło mi sądzić, że odrazu zaczęłam swoją pracę dobrze.
- To tyle co z mojej strony. Do zobaczenia na treningu. See ya!- dodałam tylko i ruszyłam wraz z Roberto w stronę jego gabinetu. Oczywiście, odsalutował mi jedynie Torres.
Gabinet di Matteo nie był duży. Był w sumie mały. I mimo, że został osadzony na stadionie trochę głębiej, to i tak posiadał dość spore okno wychodzące na murawę, więc ja, siedząc naprzeciwko Roberto i właśnie tego okna, doskonale widziałam, co zawodnicy wyrabiają na boisku. A uwierzcie mi, było na co patrzeć.
Fernando na początku było tu bardzo trudno. Nie znał tu właściwie nikogo, a i drużyna nie była mu zbytnio przychylna. Ze wszystkiego mi się żalił. Nawet nie macie pojęcia, ile razy chciałam po prostu wsiąść w samolot, przylecieć do niego i mocno go wyściskać… ale nie mogłam. Nie miał w Londynie poparcia właściwie w nikim. Tylko trener czasem poklepał go po ramieniu, to wszystko. Bo cóż innego mógł zrobić? Dlatego El Nino od początku gra nie za bardzo szła.
Jednak patrząc teraz, jak wygłupia się z Drogbą, zrozumiałam, że wszystko powoli wraca do ‘normy’: ma przyjaciół, wsparcie od innych ( nie tylko ode mnie) i coraz lepiej mu idzie w grze.
- Możez zaczniemy od tego, ile u nas będziesz?- głos Roberto sprowadził mnie na ziemię
-Eee…niestety, niezbyt długo. To znaczy, teraz, bo po EURO będę z powrotem wolna.
- Po EURO? Hmmm….- di Matteo zrobił nieco kwaśną minę.
- Cóż, od początku zaznaczałam, że w czasie EURO, a nawet trochę przed, będę w Polsce. Ale spokojnie, jeszcze mamy czas.- uśmiechnęłam się.
- Ok., a do kiedy konkretnie będziesz u nas?- zastanowiłam się przez chwilkę.
- 28 maja kadra Polska przylatuje do Warszawy i do 31 mają ma wolne. Przydałoby się, abym wtedy była już w Polsce.
- Rozumiem. Faktycznie, mamy trochę czasu. Niemalże równy miesiąc. Ty zwykle podpisujesz umowy w miesiącach, prawda?
- Tak. Taki miesiąc to dla mnie jak dla pana rok. Niezbyt wiele, ale też nie mało.
- Hmmm… Dobrze. Tu jest umowa- podał mi świstek papieru- proszę ją przestudiować i podpisać.
Szybko powiodłam wzrokiem po wydrukowanych literach. Nie musiałam się spieszyć, mimo wszystko z niewiadomego mi powodu chciałam to wszystko zrobić jak najszybciej. Zapewne po to, by mieć to już za sobą.
- Dobrze, ale jest to umowa tylko na ten miesiąc. Nie wolałbyś od razu podpisać na kolejne, po EURO?- spytałam, gdy skończyłam czytać.
- Nie, nie ma takiej potrzeby. Zresztą, po EURO zawsze możesz się rozmyślić. A jeśli jednak wciąż będziesz chciała być z nami, myślę że nic nie stoi na przeszkodzie, aby podpisać nową umowę.
- Ja również. To dobrze, podpisuję. Tylko… masz długopis?- spytałam.
- Tak, naturalnie. Zawsze go mam przy so…- mówił, przeszukując kieszenie. Urwał, kiedy spostrzegł, że jednak go nie ma.- Momencik!- rzucił i wstał od biurka, przeszukując wszystkie szafki w celu odnalezienia długopisu. W tym samym czasie postanowiłam przyjrzeć się treningowi chłopaków.
Torres właśnie strzelił bramkę- pewnie przypadkowo, bo ‘przeciwna’ drużyna okropnie się burzyła. On nic sobie z tego nie robił i naśmiewał się z Petra, niemal po nim skacząc. Heh, znam to. Drogba dołączył do niego, ale on z kolei pokazywał palcem na Davida, który- klęcząc- walił pięściami o murawę. Pozostała reszta drużyny, podzielona na dwie mniejsze, już niemal się biła. Jedynie woźny, stojący całkiem z boku murawy, nie wykłócał się, ale za to wyglądał tak, jakby nie wiedział, czy ma się śmiać, czy dzwonić na policję… albo może lepiej karetkę.
Wszystko to wyglądało tak komicznie, że prawie parsknęłam śmiechem, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Jednocześnie Roberto skończył szukać długopisu.
Umowa została zawarta.
*
Wybrał tak znany mu już numer. Wcisnął zieloną słuchawkę, oczywiście na swoim najnowszym dotykowym telefonie. Czekał sekunda za sekundą, sygnał za sygnałem. Nareszcie znajomy trzask.
- Tatuś?- usłyszał znajomy głosik. Czuł, jak oczy robią mu się suche. Zamrugał szybko.
- Tak to ja, synku- uśmiechnął się w przestrzeń. Skoro to on od razu odebrał telefon,musiał jego wyczekiwać.
- I jak tam? A wies, ze mi jus ten zomb wypad?**
- Naprawdę? A bolało?
- Baldzo, ale ja byłem odwazny, tak babcia mówi- uśmiechnął się jeszcze bardziej. Jego syn tak bardzo uwielbiał zgrywać bohatera. Nie, poprawka, on wręcz był bohaterem!
- Tatuś jest z ciebie taki dumny…- głos już mu się łamał. Odchrząknął.- No a co tam jeszcze w domu słychać?
- A wsystko dobze. Wies, z babcią juz kopiemy oglódek. Ja tes pomagałem!
- Oo, jak fajnie. Pewnie w nagrodę babcia zabrała cię na lody?- spytał z rozbawieniem.
- Yhymn… No ale co u ciebie tatusiu?
- Hmmmmm… No wiesz: treningi, mecze, mecze, treningi i tak w kółko. A wiesz, że twój tatuś ostatnio znów strzelił dwie bramki?
- Jeeee!- usłyszał okrzyk radości- A wies, ze widziałem cie w telewizji? Na ko… ko… kondeferancji parsowej- roześmiał się. Mały nigdy nie wypowiadał tych słów prawidłowo.
- Konferencji prasowej- poprawił go.
- No psecies mówie!- młody oburzył się, a on był przekonany, że po drugiej stronie słuchawki jego syn tupnął nogą. Usłyszał znajomy krzyk.
- Przykro mi słonko, ale muszę kończyć…
- Musis?
- Muszę.
- No to pa!
- Pa…
_____________________________________________________
* Oczywiście mam na myśli ten okres czasu, kiedy było u nas chłodno.
** Błędy zamierzone. Ach, ten dziecięcy język ;D
Wybrał tak znany mu już numer. Wcisnął zieloną słuchawkę, oczywiście na swoim najnowszym dotykowym telefonie. Czekał sekunda za sekundą, sygnał za sygnałem. Nareszcie znajomy trzask.
- Tatuś?- usłyszał znajomy głosik. Czuł, jak oczy robią mu się suche. Zamrugał szybko.
- Tak to ja, synku- uśmiechnął się w przestrzeń. Skoro to on od razu odebrał telefon,musiał jego wyczekiwać.
- I jak tam? A wies, ze mi jus ten zomb wypad?**
- Naprawdę? A bolało?
- Baldzo, ale ja byłem odwazny, tak babcia mówi- uśmiechnął się jeszcze bardziej. Jego syn tak bardzo uwielbiał zgrywać bohatera. Nie, poprawka, on wręcz był bohaterem!
- Tatuś jest z ciebie taki dumny…- głos już mu się łamał. Odchrząknął.- No a co tam jeszcze w domu słychać?
- A wsystko dobze. Wies, z babcią juz kopiemy oglódek. Ja tes pomagałem!
- Oo, jak fajnie. Pewnie w nagrodę babcia zabrała cię na lody?- spytał z rozbawieniem.
- Yhymn… No ale co u ciebie tatusiu?
- Hmmmmm… No wiesz: treningi, mecze, mecze, treningi i tak w kółko. A wiesz, że twój tatuś ostatnio znów strzelił dwie bramki?
- Jeeee!- usłyszał okrzyk radości- A wies, ze widziałem cie w telewizji? Na ko… ko… kondeferancji parsowej- roześmiał się. Mały nigdy nie wypowiadał tych słów prawidłowo.
- Konferencji prasowej- poprawił go.
- No psecies mówie!- młody oburzył się, a on był przekonany, że po drugiej stronie słuchawki jego syn tupnął nogą. Usłyszał znajomy krzyk.
- Przykro mi słonko, ale muszę kończyć…
- Musis?
- Muszę.
- No to pa!
- Pa…
_____________________________________________________
* Oczywiście mam na myśli ten okres czasu, kiedy było u nas chłodno.
** Błędy zamierzone. Ach, ten dziecięcy język ;D
Wiem, że doaję rozdziały w bardzo szybkim tempie, ale to tylko tymczasowo: po prostu przenoszę bloga, stąd takie daty ( aktualnie wszystko dzieje się przed EURO ). Przepraszam, jeszcze tylko 2 rozdziały i wszystko wróci do normy. Tymczasem polecam wrócić wspomnieniami do połowy tamtego roku.